Spakowałam się już we czwartek, zaraz potem był ten wypadek ze stopą; wdepnęłam w leżącą na chodniku stłuczoną butelkę po piwie, strasznie dużo krwi było, wylewała się z sandała. Zostawiłam malownicze ślady na asfalcie, w bramie i na klatce schodowej, w domu obficie polałam ranę kupionym kiedyś na Litwie salicilo rūgštis i zakleiłam plastrem – w sobotę wyglądała jak ściągnięte w grymasie dezaprobaty usta starszej pani (w przypływach perwersji nazywaliśmy je czasem także ustami babuni). Później te usta jakby odmłodniały i zadziwiająco szybko zarosły.

Pojechaliśmy w piątek. Zatroskany starszy pan, który niewprawnemu obserwatorowi mógłby się wydać nieco zagubiony, ale tak naprawdę podrzymywał w istnieniu dworzec zachodni, osobiście dopilnował całego wsiadania i pakowania, a na koniec pomachał naszemu pekaesowi.
W pekaesie śmierdziało i grało radio RMF (Za młodzi na sen, za starzy na dżem, cimcirymci, cimcirymci), w przerwie między męczącymi snami usłyszałam w wiadomościach coś o Ministerstwie Akcyzowanej Miłości.

Rzeszowską Wielką Cipę przespaliśmy, obudziliśmy się w Krośnie, gdzie pół godziny trwa dziesięć minut. O dziewiątej wysiedliśmy w Ustrzykach G. i poszliśmy na kawę. Siedliśmy pod parasolem w porannym chłodzie, dmuchamy na fusy, aż tu nagle wtem, Michał z Wojtkiem. Cześć cześć, a wy co tu robicie, skąd czym kiedy do kiedy? Źle sobie termin wybraliście, bo my gdzie nie pojedziemy, mamy fatalną pogodę. Ale nie martwcie się, my na krótko, w środę wracamy. (Zaniepokojeni podjęliśmy próbę zakupu dodatkowych ubrań, ale w okolicznych budkach były tylko koszulki z napisem W górach jest wszystko co kocham – tak, bez przecinka – albo Nie jestem z Warszawy).
Potem Adam uratował kijankę, widzieliśmy żubry, chłopaków w adidasach z dziewczynami w klapkach i jaguarem na brytyjskich numerach (Czy tam dalej też są jakieś zwierzęta?) oraz zakaz podchodzenia do ogrodzenia.
Padać zaczęło, kiedy dotarliśmy do Mucznego, siedzieliśmy akurat w restauracji hotelu ze świetlico-kaplicą (ołtarz + piłkarzyki), zadowoleni i senni. Między pierwszym a drugim piwem wykonaliśmy kilka manewrów mających na celu znalezienie noclegu w najbliższej okolicy, ale okazało się, że nie ma miejsca i/lub sensu (ośr. wyp. po drugiej stronie drogi Adam zdiagnozował jako „hipsterskie post mortem”), a potem się rozpogodziło. Na noc zatrzymaliśmy się na polu namiotowym w Tarnawie N.

[zdjęcia]
[Cdn.]