Machina latająca wyglądała jak mój automatyczny zastrzykacz do leków na SM, tyle że była dużo większa, tak na dwie osoby. Latała bardzo kiepsko, zarzucała ciężkim zadem, ale za to robiła mnóstwo hałasu. Z niepokojem patrzyłam, jak zbliża się do ogromnej piramidy tojtojów. Zahaczy czy nie zahaczy? Oczywiście zahaczyła. Potrąciła tojtoja, który stał na samej górze, a potem były już tylko nieznośnie rozciągnięte w czasie pojedyncze kadry, kolejne fazy lotu i obrotu i jedna, jedyna myśl – no przecież w nas nie trafi, przecież upadnie obok. No i zginęłam przygnieciona tojtojem.

Ratowniczka wsadziła mi palce do ust i wyciągnęła jeden z zębów trzonowych. Wyglądał trochę jak stara czaszka małego dzika.
– Zęby ci wybiło – oznajmiła.
– Co pani taka niemiła? – obruszyłam się.
– Ta, niemiła – zaśmiała się złośliwie. – Uważaj, bo spytam, gdzie twoja noga!

Podczas sekcji zwłok odkryto pod moim żebrem nieduży płód. Był już martwy i trochę zeschnięty. Zabrałam go ze sobą i próbowałam zjeść, stojąc nago w przegubie autobusu, ale był strasznie żylasty, więc tylko odgryzałam kolejne kawałki, nóżkę, rączkę, żułam i wypluwałam na podłogę, aż pozostali pasażerowie zaczęli rzygać z obrzydzenia.

PYTANIE 1: Czy entuzjastycznie zgadzasz się, by dla wzbogacenia fynansów państwowych zgładzić wszystkich obywateli poprzez wpuszczenie pogrzebaczem do jamy w podziemach Szczypaj-Wieprza i wymóżdżenie, a następnie zabrać ich dobra?

PYTANIE 2: Czy nie pragniesz ukatrupienia cara rosyjskiego przez skręcenie nosa i zębów, wydarcie języka, zagłębienie małego drewnianego szpica w oszach i spenetrowanie szablą grównianą, drągiem fyzykalnym i małym kijkiem?

PYTANIE 3: Czy dawno przestałeś uważać za słuszne zamęczanie kobiet poprzez skręcenie nosa, wyrwanie włosów, wniknięcie drewnianego koniuszczka w oszy, ekstrakcję mózgu przez piętę, szarpanie tyłka, zniesienie częściowe, a nawet całkowite szpiku pacierzowego, nie zapominając o otwarciu pęcherza pławnego, i w końcu wielkie odszyjenie naśladowane z Jana Chrzciciela, wszystko dobyte z Pisma Świętego, tak z dawnego, jak z Nowego Testamentu?

PYTANIE 4: Grrówno.

Pytania za: Alfred Jarry, Ubu król, czyli Polacy, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński
Ilustracja: Ubu wg Franciszki Themerson

Znajdujemy na plaży kotka. W sumie to dwa. Trzy. Jeden jest coś zbyt rudy, długi i giętki. Kiedy zaczyna tańczyć łasiczy taniec, wiem już, że to dzika fretka. Nie chcemy fretki, fretki gryzą i trudno nawiązać relację z fretką. Nie wiem, jak to się stało, ale znaleźliśmy też psa. Zapominam czasem karmić te zwierzęta, poza tym i tak karmy nie starcza. Ktoś narzygał albo nasikał, pewnie ta fretka. Po podłodze rozlewa się żółte. Nie ogarniam. Męża nie ma. Widzę, że pies ma na karku wygoloną koronę. I większy kot też. Pies taką z kolcami, kot z kulkami. Pewnie jakimś dresiarzom uciekły, dresiarze tak golą. Doskonale, znaki szczególne. Jak ich zabierzemy do weterynarza, to może się opiekunowie znajdą, kłopot z głowy. A fretka? Może na plażę z powrotem podrzucić? A jeśli się oswoiła i już się nie odnajdzie w przyrodzie? Z kotami nie siedzi, tylko przestraszona pod krzesłem. No nie chcę tej fretki. Proszę mamę o pomoc z tym kotem i psem i weterynarzem, ale mówi, że musi iść do kościoła. „Pojebało cię?”, pytam. A ona mi na to, że poczuła taki zew, nawrócenie, cośtam, usłyszała głos Boga, i poprawia szelki plecaka. „Bóg sróg”, mówię. „Ja tu kurwa pomocy potrzebuję”. Ale ona już wychodzi na taras, nawiało piasku na deski. „Pojebało!”, krzyczę za nią. A potem „Kocham cię!”, żeby zatrzeć przykre wrażenie.

muzyka stąd

piąta nad ranem
piąta nad ranem
nad

budzę się nagle
budzę się nagle
bu!

to nie samochód
to nie huk huty
huk

ktoś nawołuje
brzmi jak piosenka
jak

jagody gody
ja gody gody
ja

nowy dzień wstaje
nowy dzień wstaje
dzień

siedzę i słucham
czekam i słyszę
tak

chodź no tu do mnie
chodź no tu do mnie
chodź

Pluszka się budzi
patrzy i pyta
– czy

wszystko w porządku?
czy coś się stało?
co

– posłuchaj teraz
czy też to słyszysz
czy

wiesz co to za ptak?

– to gołąb – mówi –
synogarlica
– tak?

liczę na palcach
chcę zapamiętać
raz

raz dwa trzy raz dwa
raz dwa trzy raz dwa
raz

_____

Na nagraniu słychać wcześniejszą niż tekst wersję tej piosenki, bo synogarlica zmieniała melodię;
kiedy kilka godzin później obudziłam się po raz drugi, było już tylko „raz dwa trzy – raz”.

24 lutego w W-wie była bardzo ładna pogoda, już prawie wiosenna, jak to zimą w czasach katastrofy klimatycznej. Wstałam wcześnie, bo o 9.30 miałam być w poradni leczenia SM w Instytucie. Na rowerze to mniej więcej godzina drogi. Było naprawdę przyjemnie. Świeciło słońce, akurat ustały orkany, oswoiłam się z tym, że ojciec umarł od picia, piąta fala pandemii powoli zaczynała opadać. W zamian pojawiła się, co prawda, wścieklizna, ale ponieważ od pół roku biorę leki na OCD, przejmowałam się tylko trochę. Przed wejściem na izbę przyjęć stał pomarańczowy namiot, w koszu na śmieci migotała folia NRC. Wiadomości sprawdziłam pod gabinetem. Zaczęło się, pisali.

Albo taki.

Tym razem nie P-no, a Kraków, ale nie prawdziwy, tylko ten z moich snów*. Ojciec ma wrócić zza grobu, matka w stresie, jak przed jego przyjazdami z misji i z placówek. Biegnie na przystanek, bo mówił, że przyjedzie autobusem, ja idę za nią. Nagle zatrzymuje się koło mnie taksówka i wysiada z niej ojciec. Tak musiał wyglądać pod koniec – wychudzony, bez siły, splątany jakby trzeba mu było dać miodu.
Słania się, podtrzymuję go, żeby nie upadł. Patrzy na mnie mętnym wzrokiem.
– Kim jesteś? – pyta. – Ja cię nie znam.
Sprytne, myślę. Można uznać, że nie zapomniał, tylko jest wredny jak zwykle.
Idę z nim do matki, na przystanek, i zastanawiam się, czy mu wygarnąć, jakim był chujowym ojcem. Kiedy umarł, pogodziłam się z tym, że już nie będzie okazji, a tu nagle właśnie się taka nadarza. Ale nie, myślę, bez sensu, on nic nie pamięta, po co komuś tak słabemu opowiadać takie przykre rzeczy.

________________________
* W snach odwiedzam miejsca, które rzeczywiście istnieją, senne przeróbki prawdziwych miejsc i miejsca, które z tego, co mi wiadomo, istnieją tylko w moich snach (np. jeziora, w których umiem pływać, albo osiedle, które zimą jest zasypane tak głębokim śniegiem, że można w nim utknąć i umrzeć), ale regularnie się powtarzają, a ja je rozpoznaję. Sprawdzałam kiedyś, czy inni też tak mają, i znalazłam taką opowieść.

Od wielu tygodni prawie co noc śni mi się stary dom w P-nie, choć już go nawet nie ma.
Na przykład.

Kiedy ojciec umarł, do P-na zjechała cała rodzina. Przyjechała też Locha, czyli matka mojej matki, tylko że to się nie zgadza, bo ona też już nie żyje, zmarła przed rokiem, więc na trawniku przed werandą naprędce kopiemy dla niej grób, kładziemy ją tam i zasypujemy ziemią, ale głowa wystaje, a Locha jęczy, utyskuje, marudzi:
­– Świnie, nie ludzie, jak mi niewygodnie w tym grobie, jak mi źle, umrę zaraz, już patrzę na księżą oborę…
I wierci się, i rozkopuje z tej ziemi jak dziecko z kołderki, więc mówię:
– Nie wierć się tak, bo nie umrzesz.

poranek
ze słońca w bramę
podwórko, cień
moja kamienica
na szybie litery

OBCYM
nie otwieraj
zawiadom portiera

GRANICA
kopczyk
nikogo
litery
NN

wewte »