Parę lat temu babcia Ka podarowała mi walizkę. Mimo to jeszcze długo na służbowe wyjazdy pakowałam się do starego plecaka. Po piaszczystych p-skich poboczach nie dałoby się ciągnąć walizki na kółkach. Zaczęłam jej używać dopiero po przeprowadzce do W-wy.
Walizka hałasuje, turkocze na kostce brukowej, na schodach ruchomych wydaje charakterystyczny wizg, ludzie się oglądają. Wymusza specyficzną postawę, sztywną i wyprostowaną. Pod obstrzałem spojrzeń trzeba uważać, żeby nie wypaść z roli, nie stracić powagi. Z walizką czuję się inna.

Parę lat temu kolega z pracy dostał od żony walizkę bardzo podobną do mojej. Przedtem używał dużej torby na ramię i twierdził, że z walizką wyglądałby śmiesznie, ale szybko się przyzwyczaił.
Po jakimś czasie zauważyłam, że walizka kolegi zaczęła wydawać dziwne dźwięki. Zgrzytała, piszczała, jęczała, jakby miała się zaraz rozpaść.
– Co się z nią dzieje? – zapytałam.
– Nie wiem. Coś się chyba psuje.

– Wiesz – powiedział tydzień później – przeczytałem instrukcję obsługi.
– O, i co?
– Dowiedziałem się, że po trzydziestu trzech kilometrach odpadną mi kółka.