Większość pamiątek z mojego najwcześniejszego dzieciństwa przechowuje mama. W zacinającej się szufladzie szafy z owalnym lustrem trzyma białe ogrodniczki, które miałam na sobie podczas chrztu, błękitną sukienkę, w którą byłam ubrana, kiedy tuż obok mnie uderzył piorun, skarpetki, które zakładano mi wieczorem na dłonie, żebym w nocy nie obgryzała paznokci, i strzępy kocyka „i”, bez którego nie potrafiłam zasnąć.
Ja raczej nie lubię gromadzić rzeczy. Z pamiątek z dzieciństwa przechowuję tylko sfatygowany egzemplarz Czarnej jamy z ilustracjami Stasysa Eidrigevičiusa, pogryzioną grzechotkę w kształcie obręczy i – zawiniętą w foliową siatkę i materiałowy worek – lalusię dzidzię.
Podobno bardzo ją kochałam. Nawet kiedy wyglądała już mniej więcej tak, jak na zdjęciach. I podobno któregoś razu mama w przystępie niekontrolowanej złości wyrwała lalusię dzidzię z moich objęć, cisnęła nią o ziemię i krzyknęła:
– To nie jest żadna lalusia dzidzia, tylko wstrętna stara kukła!
23.07.2011 | 8:58
ej, ale „czarna jama” jest też z mojego dzieciństwa!
23.07.2011 | 11:49
Lalusia dzidziusia wygląda dość makabrycznie… :) Ja sama zbieram swoje rzeczy – zielony płaszczyk, który nosiłam, kiedy miałam jakieś 5 lat, kawałek kredy ukradziony ze szkoły, koszulkę, którą kupił mi brat… Moja mama miała za dużo dzieci, żeby robić takie rzeczy.
23.07.2011 | 12:38
nasza mam chyba zbierała głównie rzeczy należące do JF, bo JF była pierwsza. Pamiątek z mojego dzieciństwa tam prawie nie ma, a jeśli są to i tak wcześniej należały do JF (np zielona sztruksowa sukienka z białym kołnierzykiem)
23.07.2011 | 1:01
@ panna To:
Czarna jama – no pewnie, że także z Twojego! Ja się tu egocentrycznie skupiłam na sobie, bo historia jest o lalusi, która była wyłącznie z mojego dzieciństwa. A zagarnęłam egzemplarz, bo mama zapewniła mnie, że to była moja książeczka.
@ panna To, (mnemographies):
A mnie się wydaje, że mama dla każdego z nas (Menmographies – nas też jest sporo, bo czworo) stworzyła całkiem porządną kolekcję. Na pewno, pamiętam, przechowuje Twój odpadnięty pępek, plastikową opaskę, którą w szpitalu założyli Ci na nadgarstek, ukradziony ze szpitala szklany kubeczek na lekarstwa (jest taki też w kolekcji mojej, i chyba także w kolekcji Zoś) i Twój kocyk „i”.
A ta sukienka nie ma białego kołnierzyka, tylko czerwone szlaczki :-) Sukienka z białym (koronkowym?) kołnierzykiem była czarna lub ciemnozielona i tylko Twoja.
23.07.2011 | 7:19
A wiecie co? Tylko to będzie trochę makabryczne.
Otóż zaczęłam przyglądać się temu bielmu, które zakrywa oczy lalusi dzidzi, i stwierdziłam, że albo jest to korektor (ale nie wiem, czy korektorem udałoby się oczy zamalować tak dokładnie – biała warstwa pokrywa wyłącznie tęczówki, na białku nie ma ani śladu), albo pleśń. I że jeśli tak, to powinno dać się zdrapać.
Więc wzięłam skalpel i delikatnie zdrapałam biały nalot z lewego oczka lalusi. Okazało się, że jest jasnobrązowe. I bez bielma chyba jeszcze bardziej przerażające niż z nim :-/
24.07.2011 | 11:59
Mojego pępuszka mama na pewno nigdzie nie przechowuje – urodziłam się jako szósta :D Po mnie był jeszcze tylko Pablo, i tak sobie egzystujemy.
24.07.2011 | 12:17
O kurczę, ale mnie przebiłaś :-) Chociaż, jeśli liczyć także przyrodnie rodzeństwo, to jest nas sześcioro, więc jesteśmy do tyłu tylko o jedno ;-)
25.07.2011 | 3:18
Strasznie mi się za każdym razem robi przykro, gdy wspominam „wstrętną kukłę”. A Lalusia Dzidzia też ma swoją prehistorię. Kiedy mialam okolo siedmiu lat dostalam ją od swojej parę lat starszej kuzynki. Nie byla wtedy w ogóle zniszczona. Tulów miala porządnie wypchany i miło zaokraglony – nosiła imię krzyś i była moją ukochaną lalą przez kilka lat.
Przez cały ostatni wekend porządkowałam Różne Rzeczy z P-na. Natrafiłam na istną kopalnię Hyder Pamięci.
25.07.2011 | 8:13
Ojej, nie wiedziałam, że lalusia dzidzia była kiedyś Twoja! I Ty własną lalusię z dzieciństwa tak… Ech.
Po sesji wyczyszczę jej oczki z tego bielma.
A co znalazłaś, co?
26.07.2011 | 10:07
To nawet nie chodziło wtedy o Lalusię – zwłaszcza, że żal mi jej było, że jest taka jest zszargana i wychudzona z braku odpowiedniego wypchania. Po prostu, zniecierpliwiłam się Twoim zachowaniem, i doznałam napadu wścieklicy – jeszcze raz PRZEPRASZAM. A Lalusię Dzidzię wielokrotnie próbowalam naprawiać – napychalam ją galgankami, zaszywalam jej rozdarty tułów, umacnialam główkę na wiotkiej szyjce – a ona za każdym razem po krótkim czasie wyglądala gorzej niż poprzednio. Aż któraś z Was dolożyla jej bielmo na oczkach. Na przegląd Hyder Pamiątek zapraszam do P-wic, sama jeszcze nie wiem dokladnie, co tam jest – przekładałam je z rozdartych kopert do nowych pudełek po butach i umieszczalam w kredensie.
26.07.2011 | 8:35
Spoko, spoko, ja tego nawet nie pamiętam. Nie wiedziałabym o tym, gdybyś mi nie powiedziała.
I wiesz co, jak się tak teraz zastanawiam, to mi się coraz bardziej wydaje, że to bielmo to ja położyłam, w czasach swojej mrocznej młodości :-/
27.07.2011 | 3:17
Zdjęłam lalusi bielmo i przemyłam oczka. W wolnej chwili może naprawię jej tułów. Na razie wyjęłam ją z wora i ułożyłam do snu w kącie szafy.
29.07.2011 | 1:10
w p-cach też jest lalusia – tamtejsza – nazywa się Elizka. też jest rozczłonkowana i raz tata najechał na nią niechcący kosiarką i teraz Elizka ma dziurę w głowie.
29.07.2011 | 6:53
elizka tez jest trochę straszna i ma plastikowe loki
12.01.2013 | 7:33
Nie pamiętam imion mojego misia i lalek (wymieniałem się z Marzenką, za resoraki). Miś był wielki, dziś sięgałby do pasa, wtedy – gdy siedzieliśmy obok siebie – był wyższy. Nie mogłem z nim spać, bo mnie spychał. Chciałem spać na nim, ale mnie budził skrzypieniem. Był wypchany sianem.
14.01.2013 | 8:31
Plu :-)
Z panną To miałyśmy na spółkę takiego wielkiego misia, któremu panna To nadała imię Kolis. Po latach odkryłyśmy, że istnieje takie nazwisko. Innemu wielkiemu misiowi, należącemu tylko do panny To (imienia nie pamiętam), zrobiliśmy operację na otwartym sercu – rozcięliśmy mu pierś i wyjęliśmy zepsutą bekawkę. Nie udało nam się jej naprawić. A wielki miś Iwasza miał na imię Nuka. Babcia włożyła kiedyś Nuce do ucha gotowane jajko, Iwasz opowiadał nam o tym później jak o strasznym okrucieństwie.
A wieczorami opowiadaliśmy sobie straszne historie o rosyjskiej mafii, która kupuje misie tylko po to, żeby się nad nimi znęcać.
15.01.2013 | 2:09
Jeszcze były stare misie, które należały bardziej do Domu, niż do jego mieszkańców. Najstarszy pochodził z początku XX wieku i był misiem prababci. Wyglądał zupełnie jak „Bohaterski miś” z przedwojennej książeczki Bronisławy Ostgrowskiej. od siedmiu lat jeździ po Polsce i Europie wraz z wystawą „Wypędzeni z Warszawy 1944 – losy dzieci” http://www.banwar1944.eu
Drugi był kiedyś misiem ojców, którego dostali w latach 60-tych ubiełego wieku – też jeździ z wystawą udając starszego niż jest.