Większość pamiątek z mojego najwcześniejszego dzieciństwa przechowuje mama. W zacinającej się szufladzie szafy z owalnym lustrem trzyma białe ogrodniczki, które miałam na sobie podczas chrztu, błękitną sukienkę, w którą byłam ubrana, kiedy tuż obok mnie uderzył piorun, skarpetki, które zakładano mi wieczorem na dłonie, żebym w nocy nie obgryzała paznokci, i strzępy kocyka „i”, bez którego nie potrafiłam zasnąć.
Ja raczej nie lubię gromadzić rzeczy. Z pamiątek z dzieciństwa przechowuję tylko sfatygowany egzemplarz Czarnej jamy z ilustracjami Stasysa Eidrigevičiusa, pogryzioną grzechotkę w kształcie obręczy i – zawiniętą w foliową siatkę i materiałowy worek – lalusię dzidzię.

lalusia1 lalusia2 lalusia3

Podobno bardzo ją kochałam. Nawet kiedy wyglądała już mniej więcej tak, jak na zdjęciach. I podobno któregoś razu mama w przystępie niekontrolowanej złości wyrwała lalusię dzidzię z moich objęć, cisnęła nią o ziemię i krzyknęła:
– To nie jest żadna lalusia dzidzia, tylko wstrętna stara kukła!