Aga wymyśliła wycieczkę rowerową, ugotowała jajka i zrobiła kawę w termosie. Adam wziął owoce, sól i chrzan, ja kanapki, mapę i koc. Najpierw przez las pachnący trupem pojechaliśmy do Agi. Okazało się, że mieszka na zamkniętym osiedlu.
– Patrz, ona jest dziewczyną z zamkniętego osiedla.
– Dziewczyna ze strzeżonego – podchwytuje Adam.
W łazience Agi na bocznych ścianach jest lustrzana pułapka, a na ścianie naprzeciwko drzwi zdjęcie ojca Agi robiącego zdjęcie lustrzanej pułapki. Na półce w kuchni stoi kilka miniaturowych słoiczków z marynatami. Jedna śliwka, pięć małych grzybków, śliwka, pieczarka.
– To mój tata takie robi.
Częstujemy się ciastem, myjemy talerzyki.
– To z Ikei?
– Tutaj wszystko jest z Ikei – mówi Aga z lekkim przekąsem.
Jedziemy do P-na. Pokazuję Adze i Adamowi kościół swojej apostazji i cmentarz, na którym mam rodzinny grób na kilkanaście osób. Potem do starego domu. Przypinamy rowery pod bramą, wchodzimy przez dziurę w ogrodzeniu. Odgarniam pajęczyny patykiem, prowadzę przez pokrzywy. Jakiś czas temu do starego domu włamali się złomiarze i zabrali zlew, brodzik, płytę kuchenną, pompę itd., wypruli nawet kable ze ścian. Mosiężne klamki w drzwiach i stalowe w oknach oszczędzili, nie wiem czemu. W dawnej sypialni rodziców na gnijącej podłodze (ktoś zostawił otwarte okna dachowe na górze, zaczynam je zamykać, ale po pierwszym łapię się na tym, że to bez sensu) leży globus luzem, bez nóżki. Adam delikatnie go głaszcze.
– Zawsze chciałem taki mieć.
Komórki się zapadły, garaż się zapadł. Bierzemy z garażu dwa słoje apteczne, zbieramy przy bramie borówki amerykańskie, jedziemy.
Trochę błądzimy, fotografujemy wielojezusową kapliczkę, wreszcie dojeżdżamy do gospodarstwa agroturystycznego, które Aga chciała nam pokazać. Zamawiamy piwo, wyciągamy jedzenie, zlatują się muchy. Obserwujemy dzieci, które są w gospodarstwie na koloniach. Wychowawczyni ma plastikowe woreczki oznaczone imionami dzieci. Trzyma w tych woreczkach ich portfele i telefony.
Oglądamy zwierzęta. Świnię (z ładną i trochę śmieszną różową cipką), króliki, kozy, owce (z barankiem, malutkim, z jeszcze nieodgadniętą pępowiną [hm, nieodpadniętą, autokorekta w wordzie]), lamę (którą Aga przestaje lubić, stwierdziwszy, że to samiec), osła, konie.
Jedziemy dalej. Kilka kilometrów po straszliwym piachu.
– Uwaga – mówi nagle Adam – zatrzymuję się i zawracam. Muszę zrobić zdjęcie.
Fotografujemy Jezusa przeciętego mieczem świetlnym, jedziemy dalej.
Wreszcie docieramy na stację, z której o 20.30 miał być pociąg do W-wy. Najwyraźniej coś źle zanotowałam, bo okazuje się, że ostatni pociąg odjechał kilka godzin wcześniej.
Usiedliśmy na peronie, wypiliśmy kawę. Przejechał pociąg towarowy.
– Nie policzyliśmy wagonów! – powiedziałam z żalem.
A potem, no właśnie. Główna bohaterka jednej z moich ulubionych powieści, dziesięcioletnia Emily, na początku książki przeżywa trzęsienie ziemi. Z tych małych, niegroźnych i zupełnie nieefektownych – ot, woda w zatoce na chwilę zrobiła się bardzo gładka, zwierzęta ucichły, a potem coś jakby pękło i wszystko wróciło do normy, tylko służąca marudziła wieczorem, że poprzedniego dnia wycierała kurze, a teraz musi to robić od nowa – ale dla Emily jest czymś absolutnie niezwykłym; nazywa je Swoim Trzęsieniem Ziemi, wciąż o nim myśli, ze smutkiem stwierdza, że już nigdy nie przydarzy jej się nic równie ciekawego, czuje się stara.
Chcąc opłukać lepkie od brzoskwiniowego soku dłonie, oparłam się łokciami o żółtą barierkę przy krawędzi peronu, wychyliłam się i odkręciłam butelkę. I wtedy nadjechał kolejny pociąg towarowy. I zatrąbił. Podniosłam głowę, powiedziałam „Ach!” i zrobiłam przegięty kroczek do tyłu. Pociąg przejechał.
– Trzydzieści – powiedział Adam.
– Dziękuję! …Widzieliście? Zatrąbił na mnie.
[Autorem wszystkich zdjęć jest Adam.]
22.07.2012 | 8:47
W pociągu z P-na na R-wiec stanęliśmy w biurze kierownika pociągu. Okazało się, że kierownik nazywa się Niziołek. I nawet tak wyglądał. Kiedy palił – bo mieliśmy dwudziestominutowe opóźnienie – zaciągał się, a zaraz potem drugi raz, tak że przez chwilę stał w kłębach dymu z niewidoczną głową. JF stanęła ze swoim rowerem z boczku, ja swój zawiesiłem na haku. Kupiliśmy bilety. Przed nami bilety kupił Chłopak z Gitarą oraz Rowerem. Długi włos, trochę nieprzytomne spojrzenie. W megafonie rozległ się głos maszynisty, że opóźnienie. Do kierownika zaczęli się schodzić podróżni. Jedni chcieli zwrotu pieniędzy, inni że im pociąg z Centralnej do Świnoujścia ucieknie. Kierownik złapał za komórkę i zaczął dzwonić. Najpierw do dyspozytora w Centralnej, żeby wstrzymali odjazd tego na Świnoujście, bo tu ma dwanaście osób – w tym dzieci i dwie starsze panie – na przesiadkę. Chyba kazali mu zadzwonić do maszynistów IC. I chyba załatwił. Pojawiła się też starsza pani z walizką na kółkach, której nie przyjechał pociąg w ogóle.
– Proszę pani, teraz są objazdy, on szedł objazdem – powiedział maszynista.
W końcu ruszyliśmy.
– Widzisz tego chłopca za Tobą? – pyta szeptem JF. – Spójrz na jego buty. Zełko. Kaka demona.
Faktycznie, jego sznurówki tak były zawiązane, że robił się z nich biały pentagram.
22.07.2012 | 8:49
jajka! moja matka zupełnie poważnie twierdzi, że bez jajek na twardo żadna wycieczka ani piknik udać się nie mogą!
22.07.2012 | 8:50
Zdjęcie by plu :-)
22.07.2012 | 8:51
może w zatoce clifden?
Zgęstniała czerwień nad Zatoką Clifden.
I odprawiamy pogrzeb temu dniu.
To kraina torfu pod cienką skorupą.
Niespisana zaprawdę dalej istnieje.
I odprawiamy pogrzeb temu dniu
Przy kawie, którą podaje pani Doyle.
Niespisana zaprawdę dalej istnieje
W swoich dwu pokojach na Galway Road.
22.07.2012 | 8:52
[autorem wiersza jest Radosław Kobierski, nie zaznaczyłem, przepraszam]
22.07.2012 | 8:58
Objazdy i Zamknięcie.
Pewnie że jajka są nieodzowne :-)
Pani Doyle nie ma żadnych nowych wiadomości. Zatoka była na Jamajce, ale zgęstniała czerwień nad nią, tak, mogła być.
22.07.2012 | 8:59
Słusznie mama twierdzi. Wyszliśmy z tego samego założenia. Aga ugotowała je doskonale. (Przepraszam, czytam taką książkę dla dzieci i wiem, co się dzieje z żółtkiem, gdy się jajka za długo gotuje).
23.07.2012 | 7:35
Fantastyczny wpis, i wyjęty z prazupy, choć „las trupem” i ruina sentymentalna przypominają, że JF jest owiana przeszłością jak modernizm klasyką ;). Jakże spodobał mi się „kościół swojej apostazji”! Wdzięczny też jestem za przypomnienie, że każda (każda) wycieczka ma swój inwentarz, tu dobitnie pokazany w osobach zwierzęcych (cipa świnki!), jezusowych i kolejowych. Słowa, które (ponadto) zapadają w pamięć, to „przekąs” i „jajka na twardo”, trochę się rymują.
23.07.2012 | 10:02
Jednak szkoda, że JF nie zamknęła pozostalych okien. Chociaż może wtedy stary dom zapadnie się pod ziemię szybciej. I zostanie tam na zawsze.
Pociągi były pod specjalnym nadzorem – dlatego maszynista na JF zatrąbił.
23.07.2012 | 11:24
JF nie zamknęła wszystkich okien, bo w pewnym momencie stwierdziła, że jednak chciałaby, żeby te rośliny wdarły się do domu i go pochłonęły.
JF pokazała nam też małą piwnicę pod łazienką. Powiedziała, że tam dziadek ukrywał Żyda w czasie wojny. Zostało tam tylko krzesło. Świeciłyśmy latarką do dziury w podłodze. „Plu, chcesz zobaczyć krzesło dla Żyda?” – zapytałam.
23.07.2012 | 12:52
Smutno, że stary dom wygląda tak, jak JF opisuje. Byliśmy tam w czerwcu, zabraliśmy całą przyczepę rozmaitych rzeczy. Nie chcę tu już przyjeżdżać. Teraz od czasu do czasu myję kilka słojów i sypię do nich różne rzeczy – słone duńskie cukierki, muszelki i kamyczki z Łotwy, kaszę jęczmienną, gorczycę i liście laurowe.
Żyd był w piwnicy dość krótko, potem Dziadzia znalazł mu inną kryjówkę. Żyd ten przeżył wojnę, wyemigrował do Izraela, a w latach osiemdziesiątych P. poznał jego córkę na kongresie historyków polskich i izraelskich.
24.07.2012 | 8:23
zamykać okna trzeba, wszystkie.
26.07.2012 | 12:53
@ nameste: Dziękuję :-) Podoba mi się myśl, że pociąg, osoba kolejowa, jest częścią inwentarza. Dobrze się stało, że Adam policzył wagony. Nie policzyć to jak okazać osobie kolejowej brak należnego szacunku.
@ mamrot: A ja w którymś momencie nawet pomyślałam, że to Wy zostawiliście te otwarte okna, żeby się szybciej zapadło.
@ Aga: Tak, tak było :-)
05.08.2012 | 2:56
@ mamrot, zoś: Wasze komentarze czemuś wpadły do spamu, dopiero dziś odzyskałam. Jednego z okien i tak nie dało się zamknąć, bo szyba wypadła :-/
17.08.2012 | 9:13
byliśmy w środę. dom sam się już grzebie. a roślinność oszalała.
17.08.2012 | 9:14
o kurczę! to krzesło w piwnicy, to (pewnie) ostatnie z przedwojennych, którego szukaliśmy ostatnim razem!
20.08.2012 | 9:03
Najlepiej byłoby, gdyby po prostu zniknął, a nie rozpadał się po kawałku. Już więcej tam nie pojadę. Nie lubię wracać przez P-no do P-wic.