Wróciliśmy wcześniej, bo nam się Polska skończyła.
Relacja tym razem obrazkowa i skrótowa.
Dzień pierwszy.
Pociąg do Rzeszowa.
Upał. Przedział dla podróżnych z większym bagażem ręcznym nagrzany jak piekarnik. Przez jakiś czas jedzie z nami chudy facecik w niebieskim. Wypija piwo, potem kuśtyka do wyjścia. Zerkam przez okno. Na odrapanym budynku stacji duży napis BIADOLINY.
Postój w Kłaju.
Dzień drugi.
Rzeszów – Trzebownisko – Łąka – Palikówka – Łukawiec – Czarna – Dąbrówki – Smolarzyny – Kmiecie – Budy Łańcuckie – Łaszczyny – Chodaczów – Tryńcza – Ubieszyn. 63 km.
Upał w dalszym ciągu.
Śniadanie w barze mlecznym pod siedzibą automobilklubu.
– Czy wie pani – pyta Adam – jak dotrzeć, do tej, no…
– Tak – odpowiada ona z uśmiechem. – Tu pojedzie pan prosto, przez tory, potem w lewo.
Byliśmy tam, pod rzeszowską Wielką Cipą.
Na noc zatrzymaliśmy się w gospodarstwie agroturystycznym u najmilszej z gospodyń.
Dzień trzeci.
Ubieszyn – Sieniawa – Mołodycz – Oleszyce – Lubaczów – Horyniec-Zdrój. 63 km.
Wciąż upał.
W Oleszycach sjesta w hotelowej restauracji ze śladami wczorajszego wesela, opuszczona cerkiew i kirkut.
W Horyńcu nocleg w Hoteliku Zdrojowym z dancingiem co wieczór (disco polo na żywo). Nad łóżkiem zachęcający obrazek.
Dzień czwarty.
Horyniec-Zdrój – Werchrata – Prusie – Hrebenne – Kornie – Stary Machnów – Nowy Machnów – Tarnoszyn – Ulchówek – Krzewice – Wasylów. 60,5 km.
Nadal upał.
Pod sklepem w Nowym Machnowie sjesta.
Nocleg pod namiotem przy opuszczonym domu. Oblepiająca wszystko wilgoć, o czwartej nad ranem rosa osiada z trzaskiem przypominającym pożar.
Dzień piąty.
Wasylów – Żniatyn – Chłopiatyn – Hulcze – Liwcze – Horodyszcze – Uśmierz – Oszczów – Honiatyn – Dołhobyczów – Zaręka – Gołębie – Kryłów – Kosmów – Wołynka – Ślipcze. 57 km.
Nieodmiennie upał.
Rano na tropiku jaszczurka.
W Chłopiatynie wykorzystujemy to, że ktoś zostawił klucze,
i wchodzimy do unickiej cerkwi przerobionej na kościół katolicki,
ale zaraz pojawia się jakaś pani, mówi, że właśnie miała zamykać, i niecierpliwie czeka, aż wyjdziemy.
W Dołhobyczowie w barze mężczyzna nad piwem wygłasza monolog. „Ale najpiękniejsze to są Bieszczady. Raz nad strumieniem patrzę – niedźwiedź. Chuj chlupie. Ja na niego, on na mnie. I tak siedzimy. Albo idę nocą przez las. Oczy jak latarnie wkoło – to są zwierzęta. Nigdy w życiu nie wolno uciekać”.
W gospodarstwie agroturystycznym Nad Bugiem dostajemy pokój z portretem pana Heńka z czasów młodości.