Dzień dziewiąty.
Kostomłoty – Lebiedziew – Terespol – Bohukały – Pratulin – Janów Podlaski – Stary Bubel – Gnojno – Borsuki. 68 km.
Upał wciąż.
Rano w podziękowaniu za nocleg wrzucamy pieniądze do cerkiewnej skarbonki, ale tak, żeby ksiądz nie widział.
W Terespolu pod Biedronką dwie dziewczynki, wczesna podstawówka, obie w sukienkach. Jedna kręci się i wdzięczy, druga spokojnie stoi przy wózku na zakupy.
– Pięknie wyglądasz – mówi ta pierwsza, przechylając głowę. Niedbały ton pozwala się domyślać, że to tylko konwencjonalna uprzejmość. Najważniejsze okazuje się pytanie, które pada później. – A ja?
Druga dziewczynka uśmiecha się jak ktoś, kto świetnie się bawi, i wzrusza ramionami:
– Tak o.
Sjesta w Pratulinie przy ostatniej stacji drogi krzyżowej pod lasem, przy grobie męczenników unickich. Stację wcześniej Matka Boska Puls Mierząca.
Silny wiatr przeciwny i gwałtowne ochłodzenie.
Nocleg w brudnym domku pełnym martwych much. Na dobranoc z komórki czytanki o antysemityzmie.
Dzień dziesiąty.
Borsuki – Serpelin – Siemiatycze – Grabarka – Milejczyce – Kleszczele – Jelonka – Dubicze Cerkiewne. 82 km.
Wizyta na prawosławnej świętej górze w Grabarce.
Adam: „Dubicze Cerkiewne. Mniej więcej 580. kilometr naszej wyprawy. Jakiś kilometr przed wioską trwają szalone roboty drogowe (życzą sobie, żeby jechać wertepami, bo na wyremontowanym pasie stoją barierki). No i właśnie tam, o ile znów ma dredy, minął nas Jacek Podsiadło, mówiąc:
– Cześć. Polecam lewą część drogi”.
Nocleg w schronisku młodzieżowym (znowu mamy całą szkołę dla siebie),
na podwórku ciężarna kocica, nad tablicą po jednej stronie orła katolicki krzyż, po drugiej – prawosławna ikona,
po drugiej stronie ulicy cerkiew.
Dzień jedenasty.
Dubicze Cerkiewne – Hajnówka – Białowieża – Narewka – Planta – Lewkowo Nowe. 65 km.
Droga w remoncie aż do Hajnówki, ruch wahadłowy.
W Hajnówce zaczepia nas lekko nieprzytomna kobieta po czterdziestce. Błądzący wzrok, zaniedbane zęby.
– Ile teraz kosztuje karimata? …Bo u nas kiedyś nie było, na Węgrzech musiałam kupować. A jaki tam mają śmieszny język! – Milknie na chwilę i patrzy na mnie bezradnie, a ja zaczynam się obawiać, że zaraz usłyszę coś, co mnie nie ucieszy. – Jak ja mam się pozbyć mojego byłego męża? …Bardzo widać, że jestem pobita? Nie? …Umiejętnie bije. Za włosy – dodaje z czymś w rodzaju roztargnionej satysfakcji, podobnej do tej, z jaką moja mama straszyła Zosię i Stasia deportacjami, kiedy byli mali („Którejś nocy zapukają i powiedzą: Zabierać się, z rzeczami! Macie piętnaście minut! I zaprowadzą do pociągu, który nas wywiezie daleko. Co byście spakowali?”) – za włosy i o ścianę… A to cement jest…
– Nie widać – mówi Adam. – Ładnie pani wygląda.
– Ładnie? – rozpromienia się kobieta. – Ładnie?
Odjeżdżamy, kiedy zaczyna śpiewać piosenkę.
W Białowieży odwiedzamy rezerwat żubrów i innych dzikich zwierząt.
19.08.2013 | 3:54
Wspaniała wakacyjna odlotowa opowieść. I jakie zdjęcia!
21.08.2013 | 11:09
No to jeszcze zoba czwarty odcinek i więcej zdjęć (link na końcu) :-)
31.08.2013 | 8:54
Cudne zdjęcia, wspaniała podróż, kochani! Wszędzie kopalnia opowieści.
01.09.2013 | 10:01
Julia :-)