Dziś rano, 116. Siedzę przy drugich drzwiach, przy oknie. Koło mnie porządna starsza pani w wyjątkowo brzydkim moherowym berecie. Jedziemy. Na placu W wsiadają dwie młode kobiety z dzieckiem w wózku i trzema małymi dziewczynkami. Jedna z dziewczynek ryczy. Ale jak! Spocona, czerwona, drze się na cały autobus.
Doskonale wiem, jak to jest, kiedy bachor zaczyna człowiekowi wrzeszczeć w miejscu publicznym. Bachor wkurza, bo nie daje się uspokoić, ludzie wkurzają, bo wywracają oczami, wtrącają się, pani cię zabierze, a czemu ty tak płaczesz chłopczyku.
Wiem doskonale, ale mam w sobie ostatnio dużo zełka, więc wywracam oczami i krzywię się paskudnie nad lekturą. Starsza pani w wyjątkowo brzydkim moherowym berecie rzuca mi z ukosa szybkie spojrzenie, trochę ukradkowe, a trochę porozumiewawcze – dostrzegam jej błyszczące czarne oko i haczykowaty nos – potem skupia wzrok na ryczącej dziewczynce. Wycelowuje w nią pomarszczony palec, zakrzywia go jak szpon i zaczyna nim ni to dźgać, ni to gładzić powietrze.
– Ja ci dam – mamrocze lekko zachrypniętym głosem. – Ja ci pokażę. Ja ci… Tyyy…
Patrzę na coraz słabiej wrzeszczącą dziewczynkę, łapię jej spojrzenie i pokazuję jej język. Wywalam go na brodę najdalej jak umiem i wrednie mrużę oczy. Chowam. Starsza pani odwraca się do mnie, uśmiecham się do niej szeroko, ona odpowiada uśmiechem.
– A jaka złośliwa – mówi. – Jak tupie. Jej się wcale nie chce płakać.
Rzeczywiście, dziewczynka jakoś się zdekoncentrowała, patrzy na dziecko w wózku, pojękuje bardziej z rozpędu, niż z rzeczywistej potrzeby. Jedna z kobiet próbuje ją zagadać, zagląda do wózka.
– Patrz, jaki ma różowy języczek. – Pokazuje dziewczynce. – Jak szyneczka.
Ryk cichnie.
Wysiadają. Jedziemy. Starsza pani delikatnie dotyka powietrza nad moją dłonią.
– Jak pani to wszystko przeczyta, to się pani nauczy?
– Ja się nie uczę – prostuję i znowu się uśmiecham. Przez chwilę rozważam podtrzymanie rozmowy, ale cisza nie ciąży, więc nie podtrzymuję.
Zbliżamy się do przystanku Hotel B, starsza pani zbiera poły płaszcza, wstaje. Kiwam jej głową, ona kiwa mnie, wysiada. Autobus jeszcze chwilę stoi na przystanku. Kątem oka widzę, że ona cały czas tam jest, zaraz za szybą. Przez kilka sekund nie podnoszę wzroku, potem patrzę przez okno.
A ona uśmiecha się, powściągliwym uśmiechem, w którym jednak widać dziki wewnętrzny chichot, unosi dłoń i macha mi na pożegnanie.
15.10.2013 | 10:04
Gratuluję, kochanie, „Starsza pani w 116” ma taki adres: http://karo.iwasz.pl/blog/?p=6666
:-)
15.10.2013 | 10:09
:-) Ale się udało, nie?
16.10.2013 | 11:46
116 to w ogóle specyficzny autobus. Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale zdaje się, że scenki rodzajowe ze tej linii opisywał już profesor Ossowski w latach sześćdziesiątych.
Dzisiaj nie wsiadłam do jednego z nich, bo miał strasznie zapocone szyby. Pomyślałam, nie wiem dlaczego, o pedofilach. I jakoś tak mi się obleśnie zrobiło, więc nie wsiadłam.
24.10.2013 | 10:48
ja nie lubię wrzeszczących dzieci, a najbrdziej mojego F. jak wrzeszczy. Dlatego jestem bardzo wdzięczna, jak ktoś próbuje go zagadać (zazwyczaj starsze Panie, niekoniecznie ze 116), bo wtedy F. zapomina jaka to czarna rozpacz go pochłania. Ostatnio gdy. F tarzał się na chodniku przed sklepem rozpaczając, że nie można „czegośtam”, a ja wzdychałam nad nim z rezygnacją, przechodziło starsze małżeństwo: Pani zwóciła się do F. „ojej a kto wrzeszczy? nie krzycz chłopczyku”, a jej mąż w tym samym czasie namawiał F. „a co tam krzycz, głośniej, no krzycz! dawaj!”. F. spojrzał na nich i zamilkł.
25.10.2013 | 12:02
@ iingrid: Gdzie można przeczytać te scenki prof. Ossowskiego? A szyby ostatnio coraz częściej zapocone – i jak takie widzę, to przypomina mi się Twój komentarz.
@ asiaa: Piękna historia! Może to jest właśnie sposób, przez sprzeczne komunikaty zawiesić dziecko jak komputer?
04.11.2013 | 2:53
@Jesień
Niestety nie pamiętam, gdzie to czytałam. Być może nie pisał tego profesor, tylko sam był bohaterem szkiców kogoś innego. Zapamiętałam skojarzenie Ossowski – autobus 116 – scenka rodzajowa.
Kilka tygodni temu starsza pani w 116 zaprosiła mnie na siedzenie obok (od okna). Byłam jej wdzięczna, bo miałam ciężką torbę i jechałam aż na Chełmską, i zaczęłam się głupio tłumaczyć, że owszem miejsce widziałam, ale wiem, że na pl. Wilsona wsiadają jeszcze starsze osoby, więc nie siadam od razu, tylko czekam, czy autobus się tam zapełni, czy nie. Nie mogła się nadziwić, że „taka młoda osoba tak zwraca uwagę na starszych”. A ja tylko nie lubię tych chwil niepewności – wstawać, nie wstawać, może jednak ktoś inny, może nie potrzeba, za dwa przystanki znowu siadać i znowu niepewność. Dziękuję, postoję (choć siedzenie jest lepsze).
06.11.2013 | 12:40
@ iingrid: Oj tak, ta niepewność jest nieprzyjemna. Albo wstajesz i słyszysz „Nie nie, ja tylko jeden przystanek”. I co? Z powrotem usiąść? Nie siadać, bo na następnym znowu ktoś?
21.11.2013 | 4:00
w takich momentach żaluję, że nie jeżdzę autobusami…. 666 plusów dla obu pań z autobusu, za fajne zzełko :-E
21.11.2013 | 9:55
<3 * 666 :-)
22.11.2013 | 3:04
oj, dzisiaj przydało się w pracy, właśnie w tej skali, teraz wiem skąd :-*
22.11.2013 | 10:16
Dobrze, że we właściwym momencie doszło :-)