Zaczęłam wymyślać tę historię, jadąc do pracy w tamtą środę, o której na pewno kiedyś opowiem. Zanotowałam w telefonie kilka zdań, chciałam wrócić do nich wieczorem, ale koło południa wydarzyło się coś, co sprawiło, że musiały poczekać.

Jestem urzędnikiem państwowym. Moja praca nie należy ani do tych najważniejszych, ani do bardzo odpowiedzialnych, ale lubię… lubiłem ją i starałem się zawsze jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Cieszyły mnie widok równo wypełnionych tabel, lista załatwionych spraw, dokładnie odbite pieczątki. Cieszył mnie porządek. To było moje państwo.

Cierpię na chorobę, która okresowo sprowadza na mnie przedwczesną starość. Budzę się wtedy zmęczony, nie mam siły zwlec się z łóżka, a kiedy już wstanę, ciągle chce mi się spać. Rzeczywistość stawia opór większy niż zwykle. Powietrze mętnieje i traci ostrość, ręce słabną, nogi miękną i uginają się pode mną, odległości rosną i gęstnieją. Idę do kuchni, po drodze zapominam po co. Zatrzymuję się zdezorientowany w pół kroku, stoję. Ciało traci czucie, umysł wypełnia mgła. Stalowa furtka jest cięższa, klamka bardziej niż zwykle oporna. W tramwaju nie mam siły stać, ale nie wyobrażam sobie, że miałbym poprosić o miejsce; przecież nie wyglądam. W urzędzie wszystko dzieje się szybciej, telefon jest przygłuchy, monitor pozbawiony blasku. Tabele pokrzywione, myszka jakby niepełnosprawna, klawisze wyślizgują się spod palców. Kiedy wracam do domu, kładę się na łóżku, leżę i patrzę. Myślę.

To się działo powoli, może dlatego było tak trudne do zauważenia, chociaż dokonywało się na naszych oczach. Jak dorastanie dziecka, z którym mieszkamy – łatwiejsze do zaobserwowania dla wuja, który widuje je tylko od czasu do czasu. Ale stało się, a teraz jest już za późno. Państwem zawładnęli barbarzyńcy.

Kiedy zaczęli psuć język, prawie nikt się nie przejął. Co najwyżej niektórzy się śmiali. Zapanowała dyktatura asapów, memów i pejroli, ludzi zaczęto kopiować w wiadomościach. Gdy w końcu nawet poeci przestali dbać o przecinki, niewielu już zostało takich, którzy mogliby zwrócić na to uwagę. Większość od dawna do szóstej wieczorem, w coraz gorszych warunkach i za coraz mniejsze pieniądze, zajmowała się wytwarzaniem coraz większej ilości coraz gorszej jakości produktów, a po szóstej konsumowaniem coraz większej ilości coraz gorszej jakości produktów, i na nic innego nie miała już czasu.

Nie chcę osądzać. Być może zwyczajnie chorobie, która sprowadza na mnie przedwczesną starość, mało było mojego ciała i zaatakowała także moje relacje z rzeczywistością. Bo nie umiem się już odnaleźć. Nie rozumiem tego języka, nie akceptuję obyczajów.

Wciąż jednak ukrywam swoją chorobę. Co rano jadę tramwajem do urzędu, chociaż praca nie daje mi już satysfakcji. Kradnę minuty, by odzyskać stracone życie. Uparcie trzymam się dawnego języka i wiary w przyzwoitość.

Opieram się barbarzyńcom, stawiając przecinki we właściwych miejscach. Ale czy oni to widzą?
Być może należy po prostu uciekać.