religia


No słabo, różne niemiłe rzeczy się dzieją, a maniery nie pozwalają o nich, tego. A bym sobie, bym. Choćby to nawet, jak mawia Mademoiselle Blanche, nie było ciekawe. Ale no dobra. Tragedia nie jest. Odrzut bardziej. To zjadłam lodów, wymyśliłam tytuł Lola Amatorka rozpierdala system i kupiłam sobie więcej Bernharda.
Nie pomogło.
Dlatego uciekam się do sprawdzonej nieszkodliwej rozrywki. Słowa kluczowe, prosz. Z grubsza z ostatnich dwóch miesięcy. Tym razem trzy osobne historie.

1.
Jestem fetyszystą mam 16 lat,
svrsvm corda, brzytwy dintojra.
Jedz me serce, ruchaj mnie po cichu,
jak była ruchana caryca.
Svrsvm corda, brzytwy dintojra,
kura zdechła, ruchaj mnie po cichu.

2.
Tydzień z życia mężczyzny: wręczenie bambetla,
srebrna taśma do kneblowania;
żółte rajstopki porno i lekcje ciemności;
fenomenologia bólu, pomocnicze pytania;
Odbyt pupy semantyka,
typologia stronniczości; sprężynowa dama;
szklaneczka rumu w smutku tropików.

3.
Obraz kontrolny. Diabeł i śmierć,
czaszki na siedzeniach,
ślad obecności we mgle.

Wiersz może potem.
Czy koniec świata to prawda?

Christ lag in Todesbanden;
następny przystanek dworzec centralny.

religia



Cerkiew św. Mikołaja w Zyndranowej. Kliknąwszy itd.
I rysunek sprzed 11 lat.

religia


W tysiąc dziewięćset którąś rocznicę wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny długo i bezkutecznie czekaliśmy na pekaes. Przestało padać, momentami nawet wyglądało słońce – Michał z Wojtkiem specjalnie dla nas skrócili swój pobyt w Bieszczadach. Po drugiej stronie drogi stachurowiec z mapą w bocznej kieszeni spłowiałych spodni łapał stopa i próbował z nami rozmawiać (eee, z dziewuchą łapie się łatwiej). Potem przyjechał harlejowiec z brzuszkiem i lisimi ogonami, zaproponował stachurowcowi, że go podwiezie, chociaż sam w przeciwnym kierunku, ale co tam. Już ich sobie wyobraziliśmy na tym motorze razem, stachurowiec trzymający harlejowca za brzuszek, do jego pleców przytulony, taka super przygoda, stylowa podwózka, ale stachurowiec czemuś się wystraszył, wymiękł, podziękował, że nie. Pekaes nie przyjechał, poszliśmy.

Spotkaliśmy czarne owce z białymi ogonami i weszliśmy na Połoninę Wetlińską, gdzie mnie kiedyś spłodzono na skrzyni na materace. Po drodze nawet mieliśmy widoki. W schronisku było zimno, tłoczno i nieprzyjemnie, na zewnątrz zebrały się chmury. Zjedliśmy kanapki, wzięliśmy trzy kamyczki, założyliśmy pałatki, poszliśmy. Na schodkach poprzedniego dnia nadwyrężyłam sobie kolano, więc bardzo powoli, bo ja o prostej nodze. Kiedy przestało padać, weszliśmy akurat na wąską ścieżkę przez jagodowisko, spodnie natychmiast nam przemokły, a mnie się jeszcze z tych krzaczków do glanów nalało. Kiedy weszliśmy w las, zapadł zmrok.

I idziemy, świecę czołówką, błoto straszne, ślisko, ścieżynka wąska, w wysokich zaroślach się wije (kleszcze!), gubimy drogę raz i drugi, szeleści folia pałatek.
W sumie dobrze, myślę, że robimy tyle hałasu, cholera wie, co po tych krzakach chodzi, może nawet niedźwiedzie – ale zachowuję tę myśl dla siebie, żeby nie straszyć Adama.
Cholerka, oby to nie był niedźwiedź. Nie, to pień. Dobrze, dobrze. Pałatki szeleszczą, co ma uciec, ucieknie. Co to za szelest? O Boże. Nie, dobrze – myśli Adam, ale zachowuje te myśli dla siebie, żeby mnie nie straszyć.
Przystajemy, szum folii cichnie, słychać trzask gałązek i szelest liści.
– Sarna? – Adam widział biały kuper. – Czujesz?
– Mhm, świeża kupa…

A potem był ten drogowskaz. BACÓWKA. Jedna droga w górę na prawo, druga w dół na wprost, drogowskaz wskazuje jakby obie. Więc my najpierw dwa kilometry w dół, potem z powrotem, półtora kilometra w górę, i z powrotem, i było już dobrze po dziewiątej, kiedy Adam znalazł pomiędzy tymi drogami ukrytą w zaroślach krętą ścieżynkę, ale tak ukrytą, że nigdy bym nie pomyślała; jakiś rów, jakiś nasyp na ponad metr, siatka jakaś, chaszcze.
Do schroniska na Jaworcu dotarliśmy o dziesiątej, ubłoceni po kolana. Weszliśmy do jadalni, a tam grajkowie schroniskowi, między innymi gitarowy wodzirej z dnia poprzedniego. Whisky moja żono. Uciekła do windy. Ziemia toczy, toczy, co się napatoczy, już dość, już dość. Ze mną można tylko pójść na
– Jagodowisko – dopowiadamy bardzo złym szeptem.

[zdjęcia]

religia


Wieczorem przyjechali motocykliści. Akurat zapadaliśmy w letarg po obiedzie w restauracji (co my tu mamy bez mięsa… pomidorowa, żurek, flaki…). Skuliliśmy się na łóżku pod szarymi kocami, nie lubiliśmy, nasłuchiwali. Któryś otworzył drzwi do naszego pokoju, zapalił światło, głośno kichnął do środka i nie zgasiwszy światła, zamknął drzwi. Zajęli pokój obok. W nocy byli cicho, rano okazali się całkiem mili.

We wtorek znowu pojechaliśmy do Ustrzyk. Kiedy wsiedliśmy do pekaesu, kierowca rozmawiał akurat z pasażerkami o ludzkiej arogancji.
– Jakaś pycha go pochłonie, a to jest kawał gupola. Pan kierowca! Jest udowodnione, że im więcej kto ma mądrości i wiedzy, tym bardziej się niży… I jeszcze mi przyszło do głowy takie zdanie, że tak jest w Biblii napisane: nie siadaj na pierwszych siedzeniach, bo ktoś cię wyprosi i będzie ci głupio; a jak siądziesz z tyłu i ktoś cię zaprosi, to będzie ci miło.
– A do kościoła to tutaj?
– Nie, na następnym zakręcie.

W Ustrzykach w restauracji Eskulap promocja: zestaw obiadowy, pomidorowa + pierogi ruskie, za jedyne 17 zł. Z ciekawości sprawdziłam – osobno pomidorowa kosztowała 5, a pierogi 12.
Zamawia się, dają paragon z numerkiem, jak jest gotowe, przez mikrofon mówią numerek.
– Dziękuję za paragon – dziękuje chłopak przede mną.
– Ale będzie panu potrzebny numerek – nalega barmanka. – 22, zapamięta pan?
– Zapamiętam – uśmiecha się chłopak. – Nic innego mojej głowy nie zaprzęga.

Poszliśmy na Rawki, pogoda paskudna, wiało padało. Do dolnej krawędzi swojej foliowej pałatki taśmą do kneblowania przykleiłam kamyki, dzięki temu się nie podwija, kolana mniej mokną. Do schroniska pod Małą Rawką dotarliśmy przemoczeni i zmęczeni. Rozwiesiliśmy rzeczy gdzie się dało, przysiedliśmy się do najbardziej na pierwszy rzut oka nietowarzyskiej dziewczyny w jadalni, zamówiliśmy grzane piwo. Strasznie było fajnie, dziewczyna nic nie mówiła, tylko parę razy się uśmiechnęła, przyszedł kot. Potem wszystko się zmieniło. Dziewczyna zaczęła z nami rozmawiać, turyści zaczęli grać na gitarze i śpiewać (jakieś Stare Dobre Małżeństwa i Bukowiny, Whisky moja żono, wreszcie nawet Uciek ła do windy), a na koniec przyszedł zgarbiony chłopak w ciężkich okularach, przysiadł się bez pytania i próbował przepędzić kota. Kot tu zostaje, oznajmiłam mało sympatycznie. Kot został, chłopak jeszcze bardziej się zgarbił. Ale potem przyszli jego koledzy i koleżanka, przysiedli się bez pytania, śmierdzieli i hałasowali. Uciekliśmy na stryszek. Ledwie zasnęliśmy, przyszli i nas obudzili. Wtedy po raz pierwszy pomyśleliśmy, że trzeba będzie zmienić góry.

[zdjęcia]

religia


Spakowałam się już we czwartek, zaraz potem był ten wypadek ze stopą; wdepnęłam w leżącą na chodniku stłuczoną butelkę po piwie, strasznie dużo krwi było, wylewała się z sandała. Zostawiłam malownicze ślady na asfalcie, w bramie i na klatce schodowej, w domu obficie polałam ranę kupionym kiedyś na Litwie salicilo rūgštis i zakleiłam plastrem – w sobotę wyglądała jak ściągnięte w grymasie dezaprobaty usta starszej pani (w przypływach perwersji nazywaliśmy je czasem także ustami babuni). Później te usta jakby odmłodniały i zadziwiająco szybko zarosły.

Pojechaliśmy w piątek. Zatroskany starszy pan, który niewprawnemu obserwatorowi mógłby się wydać nieco zagubiony, ale tak naprawdę podrzymywał w istnieniu dworzec zachodni, osobiście dopilnował całego wsiadania i pakowania, a na koniec pomachał naszemu pekaesowi.
W pekaesie śmierdziało i grało radio RMF (Za młodzi na sen, za starzy na dżem, cimcirymci, cimcirymci), w przerwie między męczącymi snami usłyszałam w wiadomościach coś o Ministerstwie Akcyzowanej Miłości.

Rzeszowską Wielką Cipę przespaliśmy, obudziliśmy się w Krośnie, gdzie pół godziny trwa dziesięć minut. O dziewiątej wysiedliśmy w Ustrzykach G. i poszliśmy na kawę. Siedliśmy pod parasolem w porannym chłodzie, dmuchamy na fusy, aż tu nagle wtem, Michał z Wojtkiem. Cześć cześć, a wy co tu robicie, skąd czym kiedy do kiedy? Źle sobie termin wybraliście, bo my gdzie nie pojedziemy, mamy fatalną pogodę. Ale nie martwcie się, my na krótko, w środę wracamy. (Zaniepokojeni podjęliśmy próbę zakupu dodatkowych ubrań, ale w okolicznych budkach były tylko koszulki z napisem W górach jest wszystko co kocham – tak, bez przecinka – albo Nie jestem z Warszawy).
Potem Adam uratował kijankę, widzieliśmy żubry, chłopaków w adidasach z dziewczynami w klapkach i jaguarem na brytyjskich numerach (Czy tam dalej też są jakieś zwierzęta?) oraz zakaz podchodzenia do ogrodzenia.
Padać zaczęło, kiedy dotarliśmy do Mucznego, siedzieliśmy akurat w restauracji hotelu ze świetlico-kaplicą (ołtarz + piłkarzyki), zadowoleni i senni. Między pierwszym a drugim piwem wykonaliśmy kilka manewrów mających na celu znalezienie noclegu w najbliższej okolicy, ale okazało się, że nie ma miejsca i/lub sensu (ośr. wyp. po drugiej stronie drogi Adam zdiagnozował jako „hipsterskie post mortem”), a potem się rozpogodziło. Na noc zatrzymaliśmy się na polu namiotowym w Tarnawie N.

[zdjęcia]
[Cdn.]

religia



Z okazji, i z ukłonami dla Radeczka. Kliknąwszy itd.

religia


Aga wymyśliła wycieczkę rowerową, ugotowała jajka i zrobiła kawę w termosie. Adam wziął owoce, sól i chrzan, ja kanapki, mapę i koc. Najpierw przez las pachnący trupem pojechaliśmy do Agi. Okazało się, że mieszka na zamkniętym osiedlu.
– Patrz, ona jest dziewczyną z zamkniętego osiedla.
– Dziewczyna ze strzeżonego – podchwytuje Adam.
W łazience Agi na bocznych ścianach jest lustrzana pułapka, a na ścianie naprzeciwko drzwi zdjęcie ojca Agi robiącego zdjęcie lustrzanej pułapki. Na półce w kuchni stoi kilka miniaturowych słoiczków z marynatami. Jedna śliwka, pięć małych grzybków, śliwka, pieczarka.
– To mój tata takie robi.
Częstujemy się ciastem, myjemy talerzyki.
– To z Ikei?
– Tutaj wszystko jest z Ikei – mówi Aga z lekkim przekąsem.

Jedziemy do P-na. Pokazuję Adze i Adamowi kościół swojej apostazji i cmentarz, na którym mam rodzinny grób na kilkanaście osób. Potem do starego domu. Przypinamy rowery pod bramą, wchodzimy przez dziurę w ogrodzeniu. Odgarniam pajęczyny patykiem, prowadzę przez pokrzywy. Jakiś czas temu do starego domu włamali się złomiarze i zabrali zlew, brodzik, płytę kuchenną, pompę itd., wypruli nawet kable ze ścian. Mosiężne klamki w drzwiach i stalowe w oknach oszczędzili, nie wiem czemu. W dawnej sypialni rodziców na gnijącej podłodze (ktoś zostawił otwarte okna dachowe na górze, zaczynam je zamykać, ale po pierwszym łapię się na tym, że to bez sensu) leży globus luzem, bez nóżki. Adam delikatnie go głaszcze.
– Zawsze chciałem taki mieć.
Komórki się zapadły, garaż się zapadł. Bierzemy z garażu dwa słoje apteczne, zbieramy przy bramie borówki amerykańskie, jedziemy.

Trochę błądzimy, fotografujemy wielojezusową kapliczkę, wreszcie dojeżdżamy do gospodarstwa agroturystycznego, które Aga chciała nam pokazać. Zamawiamy piwo, wyciągamy jedzenie, zlatują się muchy. Obserwujemy dzieci, które są w gospodarstwie na koloniach. Wychowawczyni ma plastikowe woreczki oznaczone imionami dzieci. Trzyma w tych woreczkach ich portfele i telefony.
Oglądamy zwierzęta. Świnię (z ładną i trochę śmieszną różową cipką), króliki, kozy, owce (z barankiem, malutkim, z jeszcze nieodgadniętą pępowiną [hm, nieodpadniętą, autokorekta w wordzie]), lamę (którą Aga przestaje lubić, stwierdziwszy, że to samiec), osła, konie.

Jedziemy dalej. Kilka kilometrów po straszliwym piachu.
– Uwaga – mówi nagle Adam – zatrzymuję się i zawracam. Muszę zrobić zdjęcie.
Fotografujemy Jezusa przeciętego mieczem świetlnym, jedziemy dalej.

Wreszcie docieramy na stację, z której o 20.30 miał być pociąg do W-wy. Najwyraźniej coś źle zanotowałam, bo okazuje się, że ostatni pociąg odjechał kilka godzin wcześniej.
Usiedliśmy na peronie, wypiliśmy kawę. Przejechał pociąg towarowy.
– Nie policzyliśmy wagonów! – powiedziałam z żalem.
A potem, no właśnie. Główna bohaterka jednej z moich ulubionych powieści, dziesięcioletnia Emily, na początku książki przeżywa trzęsienie ziemi. Z tych małych, niegroźnych i zupełnie nieefektownych – ot, woda w zatoce na chwilę zrobiła się bardzo gładka, zwierzęta ucichły, a potem coś jakby pękło i wszystko wróciło do normy, tylko służąca marudziła wieczorem, że poprzedniego dnia wycierała kurze, a teraz musi to robić od nowa – ale dla Emily jest czymś absolutnie niezwykłym; nazywa je Swoim Trzęsieniem Ziemi, wciąż o nim myśli, ze smutkiem stwierdza, że już nigdy nie przydarzy jej się nic równie ciekawego, czuje się stara.
Chcąc opłukać lepkie od brzoskwiniowego soku dłonie, oparłam się łokciami o żółtą barierkę przy krawędzi peronu, wychyliłam się i odkręciłam butelkę. I wtedy nadjechał kolejny pociąg towarowy. I zatrąbił. Podniosłam głowę, powiedziałam „Ach!” i zrobiłam przegięty kroczek do tyłu. Pociąg przejechał.
– Trzydzieści – powiedział Adam.
– Dziękuję! …Widzieliście? Zatrąbił na mnie.

[Autorem wszystkich zdjęć jest Adam.]

religia



Naprawdę, choć nie bardzo to rozumiem. Kiedy oglądałam dzisiaj zdjęcia salcesonu w internecie, parę razy zrobiło mi się niedobrze. Przy okazji odkryłam, że istnieje ciasto imitujące ten wyrób podrobowy (tak, wyrób podrobowy, za wikipedią).
Powstała też bardziej kolorowa wersja rysunku, ale czemuś przywiązałam się do szkicu, więc zostawiam tylko mięso, złoto i rubin.
Kliknąwszy itd. (Zalecane).

religia


– Tu była kiedyś biblioteka. – Z niebieskiej budy dolatuje wilgotny zapach charakterystyczny dla starych drewnianych domów. – Potem różne sklepy i zakłady, ale mama mówi, że wszystko szybko plajtowało. Tylko knajpa się utrzymuje. – (Pijarnia piwa, tak o niej powiedziała, zapamiętałam, bo spodobało mi się słowo).
Koło urzędu stanu cywilnego jest salon sukien ślubnych Medea i zakład pogrzebowy: – O, te okolice już znam. Na moście strasznie się kiedyś wywaliłam. Jechałam na rowerze i zahaczyłam kierownicą o barierkę.
Adam pochodzi z Z, ja tam przez kilka lat mieszkałam, ale już po jego przeprowadzce do K. Dlatego pamiętamy inne warstwy. Na przykład tam, gdzie u Adama kino – na placu Warszawskim, z którego odjeżdżały (A, tak, za moich czasów też!) autobusy do Niemiec – u mnie jest restauracja.

– W tym sklepie z elektroniką zaopatrywał się mój kolega M. Ale nie ten M, tylko inny. Był dziwny, w szkole się z niego trochę śmiali. (O. I druga. Sześć groszy). Ojciec zabronił mi się z nim spotykać, mówił na niego Piroman. Bo bawiliśmy się kiedyś wyrzutniami zapałek w altance, a następnego dnia się okazało, że ją niechcący podpaliliśmy.
M od altanki – przypisuję Piromanowi atrybut, żeby zapamiętać. Tak jak Adama byłym dziewczynom, wszystkie pamiętam jak święte albo Matki Boskie, D od ręki, S od matki, A od sukni, J od pierwszego razu, Z, co przyjeżdżała, H, co wyjechała, itd.
– A tam jest fryzjer, u którego ostrzygłam się na trzy milimetry po tym, jak mnie była żona Hydraulika wytargała za włosy; chyba ci opowiadałam; wpadła do nas do domu i zwyzywała mnie od dziwek… O, nie ma już… hm, nie pamiętam, jak się ta knajpa nazywała.
– Cafe Mozart.

– Na tamtej ścianie mój brat namalował od szablonu wielkiego fiuta ze skrzydłami i podpisem „Pegaz z napędem jądrowym”.
– W zakładzie fotograficznym pod tą ścianą zrobiłam sobie zdjęcie do dyplomu. (Co to? A nie, to nie). O, a tędy podobno zjechał kiedyś autobus. Kierowcy coś odbiło, i staranował te słupki, i…
– Tak, i zatrzymał się dopiero po drugiej stronie Wolności. A tutaj był… a, jest jeszcze, Sfinks.
– Byłam tam kiedyś, jak przyjechała do nas Lola, Hiszpanka. Strasznie byłam o nią zazdrosna.
– A ja, jak z rodzicami rozmawiałem o wynikach badań krwi.

– Pstrowski!
– W tym szpitalu leżałem, kiedy szukali mojej brakującej nerki. Te dwa okna na rogu.
– Te?
– Nie, to jest łącznik. W tym ciemnym.
– A tutaj podobno ksiądz hodował kozy w przykościelnym ogródku.
– No, jest tu trochę do roboty dla kóz… A tam (O, patrz!) kupiłem Maryję i Jezusa.
– Z tej apteki wyszła kiedyś pani magister w białym fartuchu; akurat wtedy, kiedy jakiś mężczyzna wyskoczył z ósmego piętra.

– A tu mieszkałem, jak byłem mały. (Brat mówił wczoraj, że to obciach mieszkać przy jednokierunkowej). Te dwa okna po prawej. Chodź, zobaczymy, czy da się wejść na podwórko… Ojej. Te słupy ciągle tu są…

Mija południe, idziemy do M, ale nie M od altanki, tylko do M.
M ma niebieski pokój, taki chłopięcy, z komputerem i drążkiem do podciągania, i z nagrodami poetyckimi w szafce nad biurkiem. W pudle na szafie trzyma ocalałe resztki przeszłości Adama. Przepisane na maszynie wiersze sprzed kilkunastu lat (Boże… – Adam łapie się za głowę nad kolejnymi kartkami – co za gówno!), obsceniczne limeryki, kroniki z wakacyjnych wyjazdów nad morze, albumy z gołymi babami. Pakujemy wszystko do torby, razem z prostownikiem i niedawno wydaną książką M, wracamy do rodziców na obiad.

– Chodź do piwnicy – mówi na koniec Adam. – Poszukamy Jezusa.
Trochę to trwa, bo w piwnicy też jest sporo przeszłości. Czapka, narty (O, umiesz jeździć na nartach?), konfitury. W końcu znajdujemy.
– Ile on kosztował? – pytam, kołysząc Jezusa w ramionach.
– Jakieś trzydzieści złotych.

[zdjęcia]

religia



W nieczynnym muzeum. Kliknąwszy itd.

religia


Zaczęło się od czegoś zupełnie innego, Radeczek napisał mi o Gabrielu Zabłudowskim, to jest dla M-lle kandydat na ikonę. Ale Dzieciątko Gawriła zupełnie mi do mojego ikonostasu nie pasowało.
Kliknąwszy itd.
A o Żydzie z pieniążkiem ciekawy artykuł można tutaj.

« wtewewte »