Albo taki.

Tym razem nie P-no, a Kraków, ale nie prawdziwy, tylko ten z moich snów*. Ojciec ma wrócić zza grobu, matka w stresie, jak przed jego przyjazdami z misji i z placówek. Biegnie na przystanek, bo mówił, że przyjedzie autobusem, ja idę za nią. Nagle zatrzymuje się koło mnie taksówka i wysiada z niej ojciec. Tak musiał wyglądać pod koniec – wychudzony, bez siły, splątany jakby trzeba mu było dać miodu.
Słania się, podtrzymuję go, żeby nie upadł. Patrzy na mnie mętnym wzrokiem.
– Kim jesteś? – pyta. – Ja cię nie znam.
Sprytne, myślę. Można uznać, że nie zapomniał, tylko jest wredny jak zwykle.
Idę z nim do matki, na przystanek, i zastanawiam się, czy mu wygarnąć, jakim był chujowym ojcem. Kiedy umarł, pogodziłam się z tym, że już nie będzie okazji, a tu nagle właśnie się taka nadarza. Ale nie, myślę, bez sensu, on nic nie pamięta, po co komuś tak słabemu opowiadać takie przykre rzeczy.

________________________
* W snach odwiedzam miejsca, które rzeczywiście istnieją, senne przeróbki prawdziwych miejsc i miejsca, które z tego, co mi wiadomo, istnieją tylko w moich snach (np. jeziora, w których umiem pływać, albo osiedle, które zimą jest zasypane tak głębokim śniegiem, że można w nim utknąć i umrzeć), ale regularnie się powtarzają, a ja je rozpoznaję. Sprawdzałam kiedyś, czy inni też tak mają, i znalazłam taką opowieść.