miłość


Poleca się czteroodcinkowy tekst o owadach w dwutygodnik.com

Owadzi seks
Obrzydliwość
Zowadzenie
Koniec

miłość


W domu wszędzie brak, puste miejsca po niej. Na podłodze ślady łap; tam, gdzie umarła, kilka ledwie widocznych czarnych smug, widać niedokładnie wytarliśmy. Robię w myślach spis rzeczy, które trzeba umyć, wyprać, odkazić, wyrzucić, spis miejsc, w których leżała, wymiotowała, spis znajomych, których trzeba ostrzec.
O pierwszej facet z krematorium przywiózł urnę.

Staram się bronić przed tym obrazem, przed wspomnieniem skurczów i czarnej powodzi. Myślę o tym, jaka była mądra. O tym, jak oglądała z nami film o ptakach. Jak lubiła światełka, zajączki, jak szczękała na wrony. Jak kładła się między mną a klawiaturą, kiedy pracowałam, i trzymała łapę na mojej dłoni. Jak spała w dziwnych pozach. Jak grała nam na dobranoc kocifugę. Jak domagała się pieszczot i jak trochę obleśnie stękała, kiedy się ją głaskało. Jak towarzyszyła nam przy myciu zębów. Jak chodziła za mną po domu jak piesek i jak wieczorem brałam ją pod pachę i niosłam do łóżka. Jak budziła nas kichaniem prosto w twarz i jak nie dawała się spławić. Jak boleśnie potrafiła podeptać. Jak się o nic nie obrażała. Jak lubiła ludzi i zawsze przychodziła do kuchni, kiedy byli goście. Jak śmiesznie wystawał jej kieł i jak lubiłam sobie wyobrażać, że na starość będzie wystawał jeszcze bardziej i będziemy się z niego śmiali.

Zaczęło się pod koniec listopada. Trochę kaszlała, trochę mniej jadła. Adam zabrał ją do weterynarza, zdiagnozowali stan zapalny górnych dróg oddechowych, dali jakieś leki na wzmocnienie, potem antybiotyk. Martwiliśmy się, ale nie bardzo, w końcu to było tylko przeziębienie.
Potem było jak w złym śnie, z dnia na dzień gorzej, jakby się po prostu cała popsuła. Nie nadążałam za tym, Adam chyba też nie. W ogóle przestała jeść i pić, chowała się w szafie. Coś było nie tak z wątrobą. Przed USG oswajaliśmy się z myślą o raku i eutanazji, ale okazało się, że to nie rak. Odetchnęliśmy. To tylko stan zapalny, pocieszaliśmy się. Jest źle, ale nie aż tak źle. Wątroba się regeneruje.
Weterynarze twierdzili, że się czymś zatruła. Nie mieliśmy pojęcia, co to mogło być. Karma była w porządku, bo Matylda jadła to samo i nic jej nie dolegało. Awokadowców nie obgryzała, kilka razy sprawdziłam. Detergentami się nie interesowała. Z trucizną na przędziorki i odkamieniaczem nie mogła mieć kontaktu, pilnowaliśmy. Może do domu dostał się szczur obżarty trutką z piwnicy? Ale znaleźlibyśmy przecież jakieś resztki. I nigdy nie widziałam tu szczura.

Była jedna straszna doba, kiedy nie dostawała zastrzyków przeciwbólowych, bo powiedzieli, że to za bardzo obciąża wątrobę. Chodziłam za nią po domu i wycierałam żółtą pianę, którą wymiotowała. Dostała biegunki, zrobiła pod siebie, a potem przyszła do mnie, jakby chciała poprosić, żebym ją umyła. Pozwoliła mi, w ogóle nie protestowała. Cały dzień okropnie się śliniła. Nie wiedzieliśmy, że to z bólu. Dopiero następnego dnia inna pani doktor zaordynowała bunondol, który w myślach nazywałam bólbulonem. Co osiem godzin robiliśmy zastrzyk. Po zastrzyku Mi zapadała w letarg. Przynajmniej jej nie boli, pocieszaliśmy się. Najważniejsze, żeby nie bolało.

Adam co wieczór jeździł z nią na kroplówki. Ja siedziałam w domu, bo już trochę zawaliłam terminy. Nasłuchiwałam, czy idą. Dlatego wiem teraz, że koło 22 sąsiadka wraca z psem ze spaceru; potem jakieś dwadzieścia minut i przyjeżdżali.
Czasem wydawało nam się, że jest trochę lepiej. Dała się pogłaskać, przyszła do łóżka, strzygła uszami na wrony. Potem znowu się pogarszało.

W piątek jeszcze inna pani doktor powiedziała, że to może być koci tyfus. Zrobili test, wyszedł dodatni.
Niestety typowe objawy pojawiają się dopiero po kilku dniach od zakażenia – przeczytałam w internecie a wtedy jest zwykle za późno na leczenie.
Występują 3 postaci panleukopenii: nadostra, ostra i łagodna. W przypadku postaci nadostrej brak objawów, a zwierzę umiera nagle. W przypadku postaci ostrej śmierć następuje po 1–2 dniach. W przypadku postaci łagodnej śmierć następuje po 5–6 dniach.
Źródła zakażenia mogą być różne: kontakt z chorym kotem; kontakt z kotami żyjącymi na wolności; kontakt z osobą, która miała styczność z chorym kotem (wystarczy, że osoba ta przebywała w pomieszczeniu, w którym chorował kot – nawet gdy tego kota tam już nie było – wirus może zostać przeniesiony na ubraniu, na butach, na rękach itp.); duże skupiska zwierząt; lecznice weterynaryjne (również ich pracownicy).
Matylda nie zachorowała prawdopodobnie dlatego, że była szczepiona i jeszcze jest odporna, ale trzeba ją obserwować; okres wylęgania się choroby wynosi 5–12 dni. Mi mogłaby pomóc surowica od kota, który chorował i przeżył. Nie mają, poszukają dawcy.
Pani doktor, powiedział mi Adam przez telefon, powiedziała, żeby dać jej jeszcze dwa dni. A jeśli za dwa dni się nie poprawi? To będzie znaczyło, że Mała Mi umiera.

W nocy Adam zamieścił ogłoszenie na Facebooku. Ola, znajoma z Razem zasugerowała, żeby napisać do Kociej Łapki. Okazało się że mają surowicę. Powiedzieli, że liczy się każda godzina, że trzeba jak najszybciej, że mamy jechać do Pauliny, że już do niej dzwonili. Było dobrze po północy, do Pauliny dojechaliśmy koło pierwszej. Dostaliśmy dwie strzykawki, dla Mi i dla Matyldy, surowicę podaliśmy koło drugiej.
W nocy Mi próbowała pić wodę, rozgrzały jej się uszy, na chwilę przyszła do mnie na kanapę. W sobotę byliśmy w klinice we troje. Pani doktor powiedziała, że Mi ma lekką gorączkę i że to dobrze, to znaczy, że organizm walczy. I że surowica znacznie zwiększa jej szanse. Znowu były kroplówki, leki na to, leki na tamto.
Kiedy szliśmy do samochodu, jakiś chłopiec zobaczył Mi przez drzwiczki kontenerka, ledwie przytomną po bunondolu, zmęczoną, zaślinioną. „O jaki słodki! – rozczulił się. – Jaki malutki!”. Nie powiedziałam mu, że jest chora (i wcale nie taka malutka!). Uśmiechnęłam się do niego i poszliśmy.
Kiedy jechaliśmy do domu, Mi patrzyła na światła.
Ożywiła się. Trochę chodziła, przyszła do mnie, na swój fotel. Zagrzebała się w śpiworze. Robiła też niepokojące rzeczy, stała nad miską z wodą, leżała w kuwecie. Ale myśleliśmy, że jest lepiej.
Zadzwonił landlord, mówił, że jeden z jego kotów chorował na panleukopenię, w zasadzie już umierał, ale udało się go uratować dzięki surowicy.
Zaczęliśmy mieć nadzieję.

W niedzielę obudziłam się nad ranem, nie mogłam jej znaleźć. W końcu odkryłam, że leży przy oknie. Patrzyła na świat. Przez chwilę myślałam, że może się z nim żegna, ale potem powiedziałam sobie, że pewnie obserwuje ptaki i że to dobrze. Przykryłam ją, żeby nie zmarzła.
Potem przyszła do nas do łóżka. Z trudem na nie wskoczyła, ale przyszła.
Wstaliśmy trochę przed południem, Mi została w pościeli. Zbudowałam wokół niej gniazdo z kołdry, żeby było jej cieplej i wygodniej.
O dwunastej, kiedy pisałam do Aerte, że chyba się powoli poprawia, usłyszeliśmy jęk, miauczenie jak na alarm. Mi stała w przejściu między dużym pokojem a przedpokojem i chwiała się na nogach. Pobiegliśmy do niej. Upadła. Głaskaliśmy ją, mówiliśmy do niej. Skręciła się w konwulsjach, zwymiotowała. Raz, drugi, trzeci. Podłogę zalała ogromna fala rzadkiej czarnej cieczy o dziwnym chemicznym zapachu.
Wycieraliśmy to czarne ręcznikami papierowymi, głaskaliśmy Mi, Adam dzwonił do kliniki, pytał, czy można podać zastrzyk przeciwbólowy. Przyłożyłam ucho do jej boku i nasłuchiwałam. Wydaje mi się, że słyszałam dwa uderzenia i że cisza między nimi trwała zbyt długo. A potem już nic. Ale brzuch się poruszał, jakby oddychała. Adam nie znalazł stetoskopu, przyniósł lusterko. Nie zaparowało.
Włożyłam Małą Mi do kontenerka. Była zupełnie sflaczała, jak szmatka. Postawiliśmy kontenerek na kanapie.
– Co mamy teraz zrobić? – powiedział Adam bezradnie. – Nie wiem.

Śmierć nie od razu widać. Mi długo była ciepła, w dotyku zupełnie żywa, wcale nie sztywna. Długo nam się wydawało, że jeszcze oddycha. Może coś przewalało się w jej brzuchu, a może pręgowane futro ma to do siebie, że jak się na nie zbyt intensywnie patrzy, to wygląda, jakby się ruszało.
Mieliśmy taką irracjonalną myśl, że może jeszcze wróci. Że się ocknie. Że jest niezniszczalna jak Mała Mi z Muminków. Że zmartwychwstanie i będzie kocizbawicielką, dawczynią surowicy. Że dlatego nie można zamykać kontenerka, trzeba głaskać, być obok. Żeby wiedziała, że jeśli zechce wrócić, to ma do czego.
Dlatego umówiliśmy się na kremację dopiero na piątą.

IMG_0024

miłość


Dla Adama.
Por też Świnia Wiedzy.

swinia-milosci

miłość


konik
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

miłość


Wczoraj w pracy kuchnia była zamknięta po zagładzie, na drzwiach kartka ZAKAZ WSTĘPU!!!, obok PROSIMY NIE WCHODZIĆ!!! („A kto to takie rozkazy wydaje?”, skrzywiła się szefowa), a za drzwiami (podobno) cała podłoga martwych prusaków. Może zaszkodził mi smutek, który ustąpił dopiero, kiedy się dowiedziałam, że zabija się je nie tylko ze względu na to, że według niektórych są obrzydliwe (i „zgromadzone w dużej liczbie wydzielają charakterystyczny, niemiły zapach”), ale przede wszystkim dlatego, że przenoszą choroby, może unosiły się jakieś miazmaty trucizny, którą je zabito, może to ciśnienie – dość że zaraz po kolacji padłam na łóżko i spałam aż do dziesiątej. O dziesiątej przyszedł Adam, zapytał, czy chcę whisky, powiedziałam, że tak, Adam przyniósł mi szklankę, a ja znowu zasnęłam. Obudziłam się po jedenastej.
– Może poczytamy Baśnie włoskie? – zaproponował mój mąż.
– Ale ja nie mam siły.
– To ja będę czytał.

calvino

– Hahaha! – ożywiłam się. – To mógłby być koniec tej bajki.
– To jest koniec tej bajki.

(Ludzie spod Bielli są uparci, przeł. Jerzy Popiel; w: Italo Calvino, Baśnie włoskie, t. 1.)

miłość


Jak Lola Amatorka była mała, to wymyśliła, że ożeni się ze swoim ciotecznym bratem. Znali się od urodzenia i bardzo lubili. Zakładali bandy, wymyślali alfabety, budowali szałasy, kopali pułapki, chodzili na wyprawy, rysowali mapy i tak dalej. Świetnie się razem bawili.
Wszystko było zaplanowane, przyszłość wydawała się jasna i prosta. Za kilkanaście lat zostaną dorosłymi i jak wszyscy dorośli ożenią się, będą pić wino, palić papierosy, chodzić do pracy i spać bez piżamy.

Kiedy Lola miała sześć lat, dowiedzieli się, że nie mogą wziąć ślubu, bo są rodzeństwem.
– Dokładnie pamiętam ten moment – opowiadała Lola. – Staliśmy w ogrodzie, pod oknem kuchni. Było otwarte, w środku mama zmywała naczynia. To ona nam powiedziała. W jednej chwili wszystko się zawaliło. Cały plan na życie legł w gruzach, a przyszłość stała się przerażającą niewiadomą.

Potem Lola zaczęła mieć chłopaków, a brat dziewczynę. Poznał ją na studiach. Nazywała się Hania, była nieśmiała i smutna, i nigdzie nie puszczała go samego, nawet z Lolą. Albo po prostu byli nierozłączni. Wszędzie chodzili razem, a w domu (tak przynajmniej mówiła babcia Loli) siedzieli godzinami przy smutnej muzyce, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy.

Jak już zostali dorosłymi, Lola poszła do pracy i miała jeszcze więcej chłopaków. Piła wino, paliła papierosy i spała bez piżamy. A brat Loli poszedł do pracy, rzucił palenie i ożenił się z Hanią. Na weselu opowiadał wzruszony o wspólnym dzieciństwie, a Hania wreszcie się uśmiechała:
– Bo ja i Hania znamy się od zawsze. Od dziecka. Razem się w piaskownicy bawiliśmy.

miłość


Na balkonie hoduję rośliny. Zakopuję wszystkie pestki. Czasem coś wyrasta, czasem nie.

Wyrosły winogrona, melony i papryki, wyrosło awokado i wyrosła cytryna. Nie wyrósł daktyl ani tamarynd, w doniczce z tamaryndem zalęgły się muchy. Śliwkom, czereśniom i arbuzowi daję jeszcze czas.
W starych doniczkach po zewnętrznej stronie balustrady są chwasty, też je podlewam, patrzę jak rosną.
Nie przyjęły się przyniesione ze spaceru trzciny, za to przesadzony do osobnej doniczki powój, który wysiał się między paprykami, ma się bardzo dobrze.
Od męża, Agi i panny To dostałam nasiona ziół, rzodkiewek, truskawek, pomidorów, cukini, maciejki, lawendy i groszku. W doniczce z lubczykiem wyrosła rzepka. Nasiona od panny To były z Ikei, dołączono do nich ziemię w proszku.
Przez internet kupiłam nasiona passiflory i takiej dużej rośliny z dziurkowanymi liśćmi, jaką mieliśmy w starym domu; nazywa się monstera deliciosa. W kopercie była karteczka z napisem NASIONA ŚWIATA.
Passiflorę posiałam w dwóch doniczkach, w jednej wyrosła, w drugiej nie. Potem pojawiła się nie wiadomo skąd z cukiniami i z paprykami. Dzisiaj w doniczce z pestkami śliwek widziałam jeszcze jedną.
Jak dostałam ostatnio tydzień zwolnienia, to siedziałam na balkonie i patrzyłam na rośliny.
Aga też hoduje rośliny na balkonie. „Ej – pisała do nas niedawno – żeby z kwiatków były owoce, potrzebna jest pszczoła, prawda? Nie wiem, czy u moich pomidorów była”.

Nasiona świata nie wykiełkowały. Zamiast świata wyrosła mi dorodna pokrzywa. Ale czekam. Na dołączonej do nasion karteczce była mowa o tym, że mogą potrzebować dwunastu tygodni.

IMG_3216

miłość


Ojciec Loli Amatorki był strasznie puszczalski, pewnie po nim to miała. Tyle że ona nie robiła nikomu krzywdy, a ojciec robił.
Matka Loli cierpiała. Najtrudniejsze było to, że zwykle lubiła kochanki ojca, przynajmniej te ważniejsze, które już teraz nie żyją. Z Anną nawet się przyjaźniła. Opowiadała później, jak któregoś wieczora leżały przytulone w łóżku i zastanawiały się, co zrobić, żeby ojciec Loli nie zdradzał ich z taką jedną z Bielska.
Lola też lubiła Annę. Pojechała kiedyś do niej z ojcem, miała wtedy z pięć lat. Spali wszyscy w jednym pokoju i rano Lola zobaczyła piersi Anny. Były bardzo ładne, nieduże, ze sterczącymi ciemnymi sutkami, a skóra dookoła miała kolor miodu. Tylko nie mów nic mamie, powiedział ojciec.

– Ale twoi rodzice są razem? – zapytała Wala.
– Są, niestety – odpowiedziała Lola. – Rozwiedli się, ale kiedy druga żona mojego ojca nagle zmarła, znowu wzięli ślub. W sumie nigdy się tak naprawdę nie rozstali. Na placówce ojciec mieszkał z Fridą, ale jak przyjeżdżał do Polski, to z nami…
Nie są szczęśliwi, ale chyba już nie umieją inaczej. Wiesz – dodała po chwili, zapalając papierosa – najchętniej porwałabym swoją matkę. Przyjechała tam do nich na białym koniu i ją porwała…
Fridę matka w sumie też lubiła, chociaż często życzyła jej śmierci. Wyobraź sobie, jak się czuła, kiedy to się w końcu rzeczywiście stało… Ale się bardzo męczyła. Wieczór w wieczór upijała się na smutno, odprawiała jakieś gusła i mi się zwierzała.
– Jezu… – westchnęła Wala. – Jak ty sobie z tym radziłaś?
– Nie radziłam sobie – wzruszyła ramionami Lola. – Weź. Miałam siedemnaście lat…
Ale w sumie naprawdę ją lubiła, tak mi się wydaje. Pocieszała ją po kłótniach z ojcem, potrafiły godzinami gadać przez telefon. Jak wracałam ze szkoły, a matka siedziała z butelką wina, odpalała jednego od drugiego i nadawała do słuchawki po rosyjsku, to już wiedziałam, co jest grane.
– Po rosyjsku?
– No – potwierdziła Lola. – Z ojcem Frida też rozmawiała po rosyjsku. Wymyślili sobie, że tak będzie sprawiedliwiej niż po niemiecku, bo rosyjski jest dla nich jednakowo obcy.

Kiedy się poznały, matka Loli nie wiedziała jeszcze, że Frida jest kochanką jej męża, w dodatku już w ciąży. Od razu przypadły sobie do gustu, przegadały cały wieczór, wypiły mnóstwo wina i anyżówki. Rano Lola znalazła je nagie w łóżku. Podniosła z podłogi białe majtki Fridy, zrobiła herbatę i przyniosła aspirynę. Resztkę anyżowki zabrała do swojego pokoju, bo uznała, że jej też się coś z tego wszystkiego należy.
Usiadły we trzy przy okrągłym stole z ciemnego drewna, matka Loli i Frida naprzeciwko siebie, Lola między nimi. Kobiety piły herbatę, zmęczone, zachrypnięte, rozczochrane. Przyglądały się sobie trochę niepewnie. Usiłowały się jedna od drugiej dowiedzieć, co zaszło, ale żadna z nich nie wiedziała, czy to, co pamięta, jednak jej się nie śniło, więc urywały w pół zdania, żeby za dużo sobie nawzajem nie zdradzić. A Lola patrzyła to na jedną, to na drugą i coraz bardziej się śmiała.

– Tylko nie mów nic tacie – poprosiła wieczorem matka Loli. A potem dodała: – Frida chwaliła twój rosyjski.
– Przecież nic nie mówiłam – zdziwiła się Lola.
– Ale widać było, że wszystko rozumiesz.

miłość


W sumie, tak dziś sobie myślałam, to by fajnie było. W pracy tych wszystkich spraw by nie trzeba załatwiać, w życiu na wyniki czekać, złe wiadomości, na rozpad i rozkład. Ogólnie gdzieś mieć, się więcej nie martwić, nie wkurzać, bo po co, coś złego zrobić, zuchwałego, bo co.
Dostałam dziś wiadomość ze szpitala, to mi przypomniało. Są w poradni takie karty, co były zakładane w latach 80., 90… Mam szczęście, że jestem tu w tym czasie, 12.12.12 o 12. Szczęście czemu? Bo i tak zaraz będzie wszystko jedno?
Ale to znowu nie dziś, chyba że w nocy albo nie hukiem, lecz skomleniem. No dobra. Ze względu na Adama. Poszedł na miasto, chciałabym, żeby wrócił przed końcem.

miłość


Słowa kluczowe 8 w formie wiersza, proszę bardzo. Ortografia i interpunkcja moje, poza tym bez ingerencji.

Chyba by dużo zdań, muchy dla chłopczyka.
Rajstopy supeł, cipka i pokrzywy…
Wąchaj pyton łajzo, ruchaj mnie do szału.

Wisielec, nie patrzeć w twarz.
Jak mnie ruchał na strychu –
dziecko nie mówi, bo patrzył w lustro.

Kiedy wazelina twardnieje –
o czym opowiada statek widmo,
co mówi obłączek paznokci?

Starość – wizje, obrazy, zmyślenia.
Śpiwory, chloroform, porno –
zamknąłem oczy i odleciałem.

Przedawkował, znajomi uciekli.
Gęsia stopka głęboka i powierzchowna.
Muchy w odkurzaczu, muchy dla chłopczyka.

Wujek ma POChP,
ślimak po śmierci nasrał nam do gitary.
Wąchaj pyton łajzo, ruchaj mnie do szału.

miłość


Dostałam od Adama gablotkę z szesnastoma przegródkami. Umieściłam w niej następujące przedmioty:

kostka do gry plastikowa biała;
kostki do gry obsydianowe, sztuk sześć;
dziupla luzem mała;
(do czwartej przegródki Adam włożył karteczkę)
kamyki, szkiełko i gumowa żółta choinka lub zatyczka do ucha, znad morza;
ostrzeżenia z bibułek papierosowych, umieszczane w opakowaniach przed piątą od końca bibułką, dużo;
uszko od stłuczonej filiżanki;
pryzmat szklany;
śruba z nakrętką stalowa duża;
papierowe kółko z opakowania lekarstw, z napisem LOVE, oraz kawałek rośliny przypominający małą włochatą łapkę;
znalezione w fortach czerwone pokrętło z trójkątem oraz wróżby z ciasteczek z wróżbą, sztuk dwie;
bączek plastikowy czarno-srebrny;
wyrwane zęby trzonowe moje, sztuk dwie;
złota dziesięciorublówka z 1899 roku, po prababci;
znalezione jednogroszówki, sztuk dwie;
nakrętka stalowa duża.

wewte »