Wczoraj w pracy kuchnia była zamknięta po zagładzie, na drzwiach kartka ZAKAZ WSTĘPU!!!, obok PROSIMY NIE WCHODZIĆ!!! („A kto to takie rozkazy wydaje?”, skrzywiła się szefowa), a za drzwiami (podobno) cała podłoga martwych prusaków. Może zaszkodził mi smutek, który ustąpił dopiero, kiedy się dowiedziałam, że zabija się je nie tylko ze względu na to, że według niektórych są obrzydliwe (i „zgromadzone w dużej liczbie wydzielają charakterystyczny, niemiły zapach”), ale przede wszystkim dlatego, że przenoszą choroby, może unosiły się jakieś miazmaty trucizny, którą je zabito, może to ciśnienie – dość że zaraz po kolacji padłam na łóżko i spałam aż do dziesiątej. O dziesiątej przyszedł Adam, zapytał, czy chcę whisky, powiedziałam, że tak, Adam przyniósł mi szklankę, a ja znowu zasnęłam. Obudziłam się po jedenastej.
– Może poczytamy Baśnie włoskie? – zaproponował mój mąż.
– Ale ja nie mam siły.
– To ja będę czytał.
– Hahaha! – ożywiłam się. – To mógłby być koniec tej bajki.
– To jest koniec tej bajki.
(Ludzie spod Bielli są uparci, przeł. Jerzy Popiel; w: Italo Calvino, Baśnie włoskie, t. 1.)
29.08.2013 | 3:57
Na takiego to nie ma rady, trzeba od razu zaaplikować mu nieskończoność w bagnie.
01.09.2013 | 10:02
Panu Bogu w sensie? :-)
06.09.2013 | 11:06
Bardzo ładna bajka o ludzkiej silnej woli!