języki obce i nie


piąta nad ranem
piąta nad ranem
nad

budzę się nagle
budzę się nagle
bu!

to nie samochód
to nie huk huty
huk

ktoś nawołuje
brzmi jak piosenka
jak

jagody gody
ja gody gody
ja

nowy dzień wstaje
nowy dzień wstaje
dzień

siedzę i słucham
czekam i słyszę
tak

chodź no tu do mnie
chodź no tu do mnie
chodź

Pluszka się budzi
patrzy i pyta
– czy

wszystko w porządku?
czy coś się stało?
co

– posłuchaj teraz
czy też to słyszysz
czy

wiesz co to za ptak?

– to gołąb – mówi –
synogarlica
– tak?

liczę na palcach
chcę zapamiętać
raz

raz dwa trzy raz dwa
raz dwa trzy raz dwa
raz

języki obce i nie


Na początku kwietnia zamknęli lasy, parki i place zabaw i zabronili już w zasadzie wszystkiego. Poza tym, co konieczne dla zaspokojenia niezbędnych życiowych potrzeb. Co jest niezbędną życiową potrzebą? W praktyce decyduje o tym policja. Na przykład, jak się okazało, zakup piwa na kaca taką potrzebą nie jest.
Status spacerów (innych niż z psem), biegania i rekreacyjnej jazdy na rowerze przez dłuższy czas był niejasny. Nie wolno? Wolno, byle nie po parku / lesie? Jak wykazać życiową niezbędność spaceru? Dziewczyna naszej przyjaciółki na wszelki wypadek poprosiła psychiatrę o zaświadczenie, że bieganie jest konieczne dla jej zdrowia.
Wyjścia do lekarza są dozwolone. Ale czy można jechać do lekarza na rowerze? Co jeśli policjanci uznają to za zbędną rekreację? W Olsztynie pobili jadącą do pracy rowerzystkę. Z myślą o zbliżającej się wizycie kontrolnej w Instytucie zgrywam sobie na telefon skan zaświadczenia od doktora G. Nie uważam, że policja powinna wiedzieć, na co się leczę, ale mój rower jest wyzywająco kolorowy, a trasa, którą jeżdżę do Instytutu, ma prawie 20 kilometrów i prowadzi między innymi wzdłuż zamkniętych bulwarów nad Wisłą.

Za niedostosowanie się do rozporządzeń można dostać do 500 złotych mandatu i do 30 tysięcy złotych kary od Sanepidu. Rzecznik praw obywatelskich zwraca uwagę, że zakazy wprowadzone w związku z epidemią są niekonstytucyjne.
Inaczej siedzi się w domu, kiedy jest to własna, podyktowana poczuciem odpowiedzialności decyzja – inaczej, kiedy bezprawnie zabraniają wychodzić.
I jeszcze inaczej, kiedy sami demonstracyjnie łamią zakazy. 10 i 11 kwietnia Kaczyński i jego świta składają wieńce pod pomnikiem ofiar katastrofy w Smoleńsku, nie zachowując zasad bezpieczeństwa, i odwiedzają kilka zamkniętych z powodu epidemii cmentarzy.

Wciąż nie potrafię przestać czytać wiadomości. Lekarze i pielęgniarki mówią o dramatycznej sytuacji w szpitalach i proszą o pomoc. Rząd bije im brawo. Ludzie po domach szyją dla nich maseczki i drukują przyłbice na drukarkach 3D. Bogacze, którzy nie płacili podatków, łaskawie dają po milionie czy dwóch. W sejmie trwają coraz absurdalniejsze rozmowy o majowych wyborach. Skutki nadchodzącego kryzysu gospodarczego odczuwają hodowcy kwiatów, czytam w połowie miesiąca w „Wyborczej”. W Holandii w ciągu ostatniego miesiąca zniszczonych zostało 140 mln kwiatów – pisze „New York Times”.

Potem do sejmu wracają zakazujący aborcji projekt Kai Godek i projekt „Stop pedofilii”, który – surprise, surprise – wcale nie zajmuje się Kościołem. W jednym oknie wystawiam parasolkę, w drugim wywieszam prowizoryczny plakat z napisem STRAJK KOBIET. Wysyłam jakieś mejle, podpisuję jakieś petycje, publikuję jakieś posty i czuję się bezsilna.
Razem z tymi dwoma do prac w komisjach przechodzą także projekt o zmianach w prawie łowieckim i antysemicki „Stop 447”.

Nie prowadzę pamiętnika epidemii. Czasem tylko zapisuję jakieś liczby w zeszycie. To nie miałoby sensu, nie potrafię złapać perspektywy. Jakby wszystko się jakoś skurczyło.

16 kwietnia wieczorem dostaję esemesa z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa: „Od dziś obowiązuje nakaz zasłaniania ust i nosa. Przy wychodzeniu z domu zakryj te części twarzy. Więcej: https://www.gov.pl/web/koronawirus/zaslon-usta-i-nos”.
Trzy dni później przychodzi kolejny esemes: „Uwaga! Od 20.04 otwarte parki i lasy, więcej osób może być w sklepach”.
Najpierw oddycham z ulgą. Będzie można pójść pobiegać, nie układając sobie w myśli argumentacji dotyczącej niezbędnych potrzeb. Nie będzie trzeba opowiadać się policjantom z choroby.
Potem uważniej przyglądam się linkowi na końcu wiadomości.
„Informacje nt. nowych zasad: https://www.gov.pl/web/koronawirus/nowa-normalnosc-etapy”.

25 kwietnia, 22.00, zarażonych na świecie 2 902 708, w Polsce 11 237, zmarłych na świecie 202 179, w Polsce 524.


Ku pamięci – Michał Bachowski rozmawia z Jarosławem Lipszycem: Co będzie dalej?, „Noizz”, 20 kwietnia 2020.

języki obce i nie


Poleca się czteroodcinkowy tekst o owadach w dwutygodnik.com

Owadzi seks
Obrzydliwość
Zowadzenie
Koniec

języki obce i nie


Útburðarvæl. „W Islandii – mówi w rozmowie z Adamem Pluszką Jacek Godek, tłumacz Lindy Vilhjálmsdóttir – jeszcze długo po konwersji na chrześcijaństwo panował zwyczaj, że niechciane dzieci wynosiło się z domu i zostawiało na zimnie”. Útburðarvæl to płacz takiego dziecka.

języki obce i nie


Dziś, trochę przed południem. Przyjeżdżam do pracy, wchodzę na podwórko, przypinam rower do stojaka. Kiedy sprawdzam, czy Tadeusz byłby zadowolony*, słyszę ochrypły niski głos:
– Przyyyjdź do mnieee… Przyyyjdź do mnie…
Rozglądam się. Z jednego z okien na trzecim piętrze wygląda stara kobieta i przywołuje mnie zabandażowaną ręką.
– Przyyyjdź do mnie… – mówi. – Bo jestem sama… Przyyyjdź do mnieee… Na pięć minut… Przyyyjdź do mnie… Bo jestem samaaa…
Myślę, że powinnam przyjść. Ale myślę też, że to byłoby krępujące. Że ona powtarzałaby pewnie w kółko to samo, a ja nie wiedziałabym, co odpowiedzieć i kiedy się pożegnać.
– Nie mogę – powiedziałam. – Muszę iść do pracy.
– Przyyyjdź do mnieee… – odpowiedziała ona. – Przyyyjdź do mnie… Bo jestem sama… Przyyyjdź do mnie… Na pięć minut… Przyyyjdź do mnieee…
– Naprawdę nie mogę – odpowiedziałam. – Muszę iść do pracy.
– Przyyyjdź do mnieee… – odpowiedziała ona. – Przyyyjdź do mnie… Bo jestem sama… Przyyyjdź do mnie… Trzecie piętro… Na pięć minut… Przyjdź do mnieee… Bo jestem sama…

 

* Tadeusz ku przestrodze fotografuje źle przypięte rowery.

języki obce i nie


nadojelo

języki obce i nie


Zaczęłam wymyślać tę historię, jadąc do pracy w tamtą środę, o której na pewno kiedyś opowiem. Zanotowałam w telefonie kilka zdań, chciałam wrócić do nich wieczorem, ale koło południa wydarzyło się coś, co sprawiło, że musiały poczekać.

Jestem urzędnikiem państwowym. Moja praca nie należy ani do tych najważniejszych, ani do bardzo odpowiedzialnych, ale lubię… lubiłem ją i starałem się zawsze jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Cieszyły mnie widok równo wypełnionych tabel, lista załatwionych spraw, dokładnie odbite pieczątki. Cieszył mnie porządek. To było moje państwo.

Cierpię na chorobę, która okresowo sprowadza na mnie przedwczesną starość. Budzę się wtedy zmęczony, nie mam siły zwlec się z łóżka, a kiedy już wstanę, ciągle chce mi się spać. Rzeczywistość stawia opór większy niż zwykle. Powietrze mętnieje i traci ostrość, ręce słabną, nogi miękną i uginają się pode mną, odległości rosną i gęstnieją. Idę do kuchni, po drodze zapominam po co. Zatrzymuję się zdezorientowany w pół kroku, stoję. Ciało traci czucie, umysł wypełnia mgła. Stalowa furtka jest cięższa, klamka bardziej niż zwykle oporna. W tramwaju nie mam siły stać, ale nie wyobrażam sobie, że miałbym poprosić o miejsce; przecież nie wyglądam. W urzędzie wszystko dzieje się szybciej, telefon jest przygłuchy, monitor pozbawiony blasku. Tabele pokrzywione, myszka jakby niepełnosprawna, klawisze wyślizgują się spod palców. Kiedy wracam do domu, kładę się na łóżku, leżę i patrzę. Myślę.

To się działo powoli, może dlatego było tak trudne do zauważenia, chociaż dokonywało się na naszych oczach. Jak dorastanie dziecka, z którym mieszkamy – łatwiejsze do zaobserwowania dla wuja, który widuje je tylko od czasu do czasu. Ale stało się, a teraz jest już za późno. Państwem zawładnęli barbarzyńcy.

Kiedy zaczęli psuć język, prawie nikt się nie przejął. Co najwyżej niektórzy się śmiali. Zapanowała dyktatura asapów, memów i pejroli, ludzi zaczęto kopiować w wiadomościach. Gdy w końcu nawet poeci przestali dbać o przecinki, niewielu już zostało takich, którzy mogliby zwrócić na to uwagę. Większość od dawna do szóstej wieczorem, w coraz gorszych warunkach i za coraz mniejsze pieniądze, zajmowała się wytwarzaniem coraz większej ilości coraz gorszej jakości produktów, a po szóstej konsumowaniem coraz większej ilości coraz gorszej jakości produktów, i na nic innego nie miała już czasu.

Nie chcę osądzać. Być może zwyczajnie chorobie, która sprowadza na mnie przedwczesną starość, mało było mojego ciała i zaatakowała także moje relacje z rzeczywistością. Bo nie umiem się już odnaleźć. Nie rozumiem tego języka, nie akceptuję obyczajów.

Wciąż jednak ukrywam swoją chorobę. Co rano jadę tramwajem do urzędu, chociaż praca nie daje mi już satysfakcji. Kradnę minuty, by odzyskać stracone życie. Uparcie trzymam się dawnego języka i wiary w przyzwoitość.

Opieram się barbarzyńcom, stawiając przecinki we właściwych miejscach. Ale czy oni to widzą?
Być może należy po prostu uciekać.

języki obce i nie


W: Stefan Themerson, Cztery krótkie teksty, przeł. Karolina Iwaszkiewicz i Adam Pluszka; „Literatura na Świecie” nr 9-10/2013.

notatatki

(Na końcu przypisu, którego tu nie ma, bo byłby przypisem do przypisu, tłumacze dziękują chcącemu pozostać nieznanym znajomemu, bez którego nie stworzyliby wspólnej wersji przekładu).

języki obce i nie


Autobus. Dwie małe dziewczynki w obowiązkowym różu, siedzą obok siebie, majtają nogami.
Odczytują napis na przycisku, chórem:
– Sy, ty, o, py. Stopy!

języki obce i nie


Ojciec Loli Amatorki był strasznie puszczalski, pewnie po nim to miała. Tyle że ona nie robiła nikomu krzywdy, a ojciec robił.
Matka Loli cierpiała. Najtrudniejsze było to, że zwykle lubiła kochanki ojca, przynajmniej te ważniejsze, które już teraz nie żyją. Z Anną nawet się przyjaźniła. Opowiadała później, jak któregoś wieczora leżały przytulone w łóżku i zastanawiały się, co zrobić, żeby ojciec Loli nie zdradzał ich z taką jedną z Bielska.
Lola też lubiła Annę. Pojechała kiedyś do niej z ojcem, miała wtedy z pięć lat. Spali wszyscy w jednym pokoju i rano Lola zobaczyła piersi Anny. Były bardzo ładne, nieduże, ze sterczącymi ciemnymi sutkami, a skóra dookoła miała kolor miodu. Tylko nie mów nic mamie, powiedział ojciec.

– Ale twoi rodzice są razem? – zapytała Wala.
– Są, niestety – odpowiedziała Lola. – Rozwiedli się, ale kiedy druga żona mojego ojca nagle zmarła, znowu wzięli ślub. W sumie nigdy się tak naprawdę nie rozstali. Na placówce ojciec mieszkał z Fridą, ale jak przyjeżdżał do Polski, to z nami…
Nie są szczęśliwi, ale chyba już nie umieją inaczej. Wiesz – dodała po chwili, zapalając papierosa – najchętniej porwałabym swoją matkę. Przyjechała tam do nich na białym koniu i ją porwała…
Fridę matka w sumie też lubiła, chociaż często życzyła jej śmierci. Wyobraź sobie, jak się czuła, kiedy to się w końcu rzeczywiście stało… Ale się bardzo męczyła. Wieczór w wieczór upijała się na smutno, odprawiała jakieś gusła i mi się zwierzała.
– Jezu… – westchnęła Wala. – Jak ty sobie z tym radziłaś?
– Nie radziłam sobie – wzruszyła ramionami Lola. – Weź. Miałam siedemnaście lat…
Ale w sumie naprawdę ją lubiła, tak mi się wydaje. Pocieszała ją po kłótniach z ojcem, potrafiły godzinami gadać przez telefon. Jak wracałam ze szkoły, a matka siedziała z butelką wina, odpalała jednego od drugiego i nadawała do słuchawki po rosyjsku, to już wiedziałam, co jest grane.
– Po rosyjsku?
– No – potwierdziła Lola. – Z ojcem Frida też rozmawiała po rosyjsku. Wymyślili sobie, że tak będzie sprawiedliwiej niż po niemiecku, bo rosyjski jest dla nich jednakowo obcy.

Kiedy się poznały, matka Loli nie wiedziała jeszcze, że Frida jest kochanką jej męża, w dodatku już w ciąży. Od razu przypadły sobie do gustu, przegadały cały wieczór, wypiły mnóstwo wina i anyżówki. Rano Lola znalazła je nagie w łóżku. Podniosła z podłogi białe majtki Fridy, zrobiła herbatę i przyniosła aspirynę. Resztkę anyżowki zabrała do swojego pokoju, bo uznała, że jej też się coś z tego wszystkiego należy.
Usiadły we trzy przy okrągłym stole z ciemnego drewna, matka Loli i Frida naprzeciwko siebie, Lola między nimi. Kobiety piły herbatę, zmęczone, zachrypnięte, rozczochrane. Przyglądały się sobie trochę niepewnie. Usiłowały się jedna od drugiej dowiedzieć, co zaszło, ale żadna z nich nie wiedziała, czy to, co pamięta, jednak jej się nie śniło, więc urywały w pół zdania, żeby za dużo sobie nawzajem nie zdradzić. A Lola patrzyła to na jedną, to na drugą i coraz bardziej się śmiała.

– Tylko nie mów nic tacie – poprosiła wieczorem matka Loli. A potem dodała: – Frida chwaliła twój rosyjski.
– Przecież nic nie mówiłam – zdziwiła się Lola.
– Ale widać było, że wszystko rozumiesz.

języki obce i nie


No słabo, różne niemiłe rzeczy się dzieją, a maniery nie pozwalają o nich, tego. A bym sobie, bym. Choćby to nawet, jak mawia Mademoiselle Blanche, nie było ciekawe. Ale no dobra. Tragedia nie jest. Odrzut bardziej. To zjadłam lodów, wymyśliłam tytuł Lola Amatorka rozpierdala system i kupiłam sobie więcej Bernharda.
Nie pomogło.
Dlatego uciekam się do sprawdzonej nieszkodliwej rozrywki. Słowa kluczowe, prosz. Z grubsza z ostatnich dwóch miesięcy. Tym razem trzy osobne historie.

1.
Jestem fetyszystą mam 16 lat,
svrsvm corda, brzytwy dintojra.
Jedz me serce, ruchaj mnie po cichu,
jak była ruchana caryca.
Svrsvm corda, brzytwy dintojra,
kura zdechła, ruchaj mnie po cichu.

2.
Tydzień z życia mężczyzny: wręczenie bambetla,
srebrna taśma do kneblowania;
żółte rajstopki porno i lekcje ciemności;
fenomenologia bólu, pomocnicze pytania;
Odbyt pupy semantyka,
typologia stronniczości; sprężynowa dama;
szklaneczka rumu w smutku tropików.

3.
Obraz kontrolny. Diabeł i śmierć,
czaszki na siedzeniach,
ślad obecności we mgle.

Wiersz może potem.
Czy koniec świata to prawda?

Christ lag in Todesbanden;
następny przystanek dworzec centralny.

wewte »