Pierwszy scyzoryk dostałam od Lochy, przywiozła mi go prosto ze Szwajcarii, gdzie zderzała cząstki w CERN-ie, może na siódme urodziny, nie pamiętam, może na ósme, razem z kilkoma tabliczkami luksusowej czekolady, które matka od razu schowała do szafy. To był victorinox, czerwony, klasyczny, dwa ostrza, dwa otwieracze, bez korkociągu. Jeszcze ze starym logo, tym w kształcie rycerskiej tarczy.
Nie miałam wtedy zbyt wielu rzeczy; scyzoryk stał się największym z moich skarbów. Większym niż zestaw klocków Lego ze średniowiecznym zamkiem, zestaw klocków Lego ze statkiem piratów i biały volkswagen garbus z karoserią wymalowaną w płomienie – mój jedyny matchbox i w ogóle jedyny samochodzik. Bo scyzoryk to było coś więcej, jakiś rodzaj uznania, pasowania, może nie na osobę dorosłą, ale już dużą, a w każdym razie wystarczająco dużą, żeby mieć własne ostre narzędzie.
Nosiłam go zawsze przy sobie. Zastrugałam nim mnóstwo patyków na strzały, nauczyłam się otwierać konserwy, wywierciłam w biurku dziurę na wylot, trochę się pokaleczyłam. Patrzyłam, jak wzdłuż cięć krew pęcznieje w lśniące koraliki, potem obserwowałam, jak ciało zamyka się i zrasta, a spod zdrapanych strupków wyzierają gładkie białe blizny. Ostrza czyściłam, wbijając je w ziemię. Czerwony plastik polerowałam rękawem. Do dziś pamiętam, gdzie była ta odciśnięta przez jakieś ziarnko piasku okropna mała dziurka.
Potem mi się zgubił, gdzieś przy szałasie. Miałam taką granatowo-czerwoną kurtkę z trochę zbyt płytkimi kieszeniami, musiał wypaść przy uszczelnianiu dachu albo kopaniu pułapek. Była jesień, wszędzie pełno suchych liści, nie udało mi się go znaleźć. Byłam zrozpaczona. Szukałam go codziennie. Potem coraz rzadziej, z coraz słabszą nadzieją. Może to nieprawda, ale dziś wydaje mi się, że nie powiedziałam o tym dorosłym. Bo bałam się znów usłyszeć „Dać wam coś, to zepsujecie albo zgubicie”. Bo wiedziałam, że nie dostanę nowego.
Minął mniej więcej rok. Z przyzwyczajenia rozgarnęłam liście przy szałasie i nagle zobaczyłam coś czerwonego. I to był on, mój scyzoryk, znalazł się, tak o, po prostu. Otrzepałam go, otworzyłam duże ostrze i wbiłam je w ziemię. Weszło ze zgrzytem, wyszło gładko, gładziutko, odbiło się w nim niebo, płaskie, twarde i lśniące.
Podniosłam głowę, spojrzałam na drzewa i chmury. Spojrzałam na scyzoryk, na trzymającą go dłoń i na pieprzyk, po którym poznawałam, że to lewa. Była dziwna, obca, jakbym jej nigdy wcześniej nie widziała.
Czy ja to ja? odezwał się głos w mojej głowie. Czy na pewno? A jeśli tak, to dlaczego?
23.09.2019 | 10:10
Kocham to, kocham jesień, kocham swój scyzoryk. Teraz lepiej zasnę.
23.09.2019 | 10:11
Niech Ci się lyba przyśni <3
23.09.2019 | 10:30
Podoba mi się. Kiedy czytałem o odbijającym się w ostrzu niebie, zobaczyłem tę scenę narysowaną jak taki kadr z komiksu, gdzie samo patrzenie na kontrast między czernią tuszu, a bielą papieru sprawia przyjemność. Wszystko było czarno białe, tylko odbicie w ostrzu kolorowe. Takie coś zobaczyłem.
Pamiętam Twój scyzoryk. Zazdrościłem Ci go. Ale wkrótce później dostałem swój i jest dla mnie do dziś cholernie ważny. Czasami nawet kiedy mnie najdzie na jakieś radykalne podsumowania myślę sobie że to moja najcenniejsza rzecz jaką mam. Przypomina mi też osobę od której go dostałem, historię z tym związaną, i wiele innych rzeczy.
23.09.2019 | 10:38
I Ty miałeś taki standardowy scyzoryk, taki malutki i taki ogromny, który miał nawet kombinerki!
23.09.2019 | 11:58
Jakie piękne.
24.09.2019 | 7:49
Ja mojego scyzoryka nie dostałam, tylko go sobie wzięłam – nie wiem kiedy i nie wiem skąd. Do dziś pamiętam, jak wypadł mi z kieszeni spodni podczas lekcji matematyki. To była połowa podstawówki, jakaś czwarta lub piąta klasa. Nauczyciel zwrócił uwagę, a cała klasa wybuchła śmiechem, bo nie mieściło się im w głowie, że dobra, spokojna uczennica, w dodatku przecież dziewczynka, może nosić takie narzędzia do szkoły. Nie pamiętam dobrze, ale wydaje mi się, że nosiłam wtedy scyzoryk w ramach jakiegoś mojego ówczesnego buntu.
24.09.2019 | 8:25
piękne. ja dostałam tylko kiedyś nóż sprężynowy od ojca, który przechodził intensywny etap wręczania mi nietrafionych prezentów (w tym czasie dostałam zestaw do pokera, piersiówkę z jeleniem i takie coś do ćwiekowania skóry, co wyglądało jak kombinerki).
24.09.2019 | 8:46
Tak. Mam tak samo. Scyzoryk to część mojego Ja. I trzyma się mnie, jak część ciała. Nie umiem go zgubić (próbowałam), a gubię wszystko.
24.09.2019 | 11:56
@ telemach: Dziękuję!
@ Ingrid: Ale nie przejęłaś się reakcją klasy, co? Masz jeszcze ten scyzoryk?
@ asiafy: Nóż sprężynowy brzmi romantycznie. Jak bójka w portowej knajpie i tak dalej.
@ Panna To: Ten mój się w końcu niestety zgubił, kiedy miałam tak ze 20 lat. W pociągu, chyba przy okazji wakacji. Jeśli kiedyś znajdziecie starego czerwonego victorinoksa ze złamanym i krzywo spiłowanym małym ostrzem (i tą okropną dziurką po jakimś ziarenku piasku), dajcie znać.
I dlaczego próbowałaś zgubić swój?
24.09.2019 | 9:30
Tak! Były trzy, wydaje mi się, że początkowo każdy należał do kogoś tam w rodzinie, ale ostatecznie wszystkie 3 wylądowały u mnie. Najszybciej zgubiłem ten średni, najmniejszy miałem jeszcze chyba na początku studiów, a ten o którym pisałem wyżej to ten największy. Jest już strasznie zniszczony!
06.10.2019 | 4:56
Nie mam :( Zaginął podczas kolejnych gier i zabaw.
Reakcją klasy chyba się przejęłam, skoro tak dobrze to pamiętam, ale w gruncie rzeczy byłam z siebie raczej, hmm, dumna…