Śniło mi się, że musiałam umrzeć za swoją rodzinę i umarłam. Ale nie za Adama i koty, tylko za rodziców, rodzeństwo i jakichś wujków z ciotkami, których wcale nie znałam. Rodzice i rodzeństwo też byli nie moi.

Umarłam, ale szybko wróciłam. Nie ucieszyli się. I po co przyszłaś, naskoczyli na mnie, czego tu szukasz? Idź sobie lepiej.
Wolę umrzeć, mówiłaś, warknął ojciec, niż być kiedyś taka jak ty. Tylko na to czekasz, powiedziałaś, krzyknęła matka, zawsze tego chciałaś, mówiłaś. Ciesz się, krzyczałaś, syczała ciotka, ciesz się, jesteś tak niegodziwa, że ciebie ten wybór nie dotyczy. Jesteś żałosny, powiedziałaś, dodał wujek, żałosny z tą swoją głupią brodą.
Nic z tego nie pamiętałam.

Otoczyli mnie. Ciotka miała na sobie moją sukienkę, za paznokciami wujka dostrzegłam ziemię z doniczki, w której chowałam oszczędności. Pomyślałam, że jeśli to możliwe, to chyba mnie znowu zabiją.

A pamiętacie, krzyknęłam, czemu to wszystko powiedziałam?!
Wzruszyli ramionami, spojrzeli po sobie. Przekazywali spojrzenie jedno drugiemu jak głuchy telefon z pomyłką. Tak samo jak wtedy.

Ale podziałało, odsunęli się. Poszłam do swojego pokoju i zauważyłam, że grzebali mi w książkach.

(Wczoraj byliśmy na (A)pollonii).