Jest koło czwartej, idę ulicą, na chodniku przed sobą widzę swój cień. A właściwie dwa, nałożone jeden na drugi, z nieznacznym przesunięciem, jakby za moimi plecami świeciły dwa słońca.
Nie, zaraz, słońce jest jedno. Może coś złego dzieje się z moimi oczami. Czy inni widzą to samo, co ja? Patrzę na cień mężczyzny przechodzącego obok. Też jest podwójny. Co za ulga.